środa, 11 grudnia 2013

Szukanie "siebie" jest jak pukanie... do niebios bram, kołatanie, aby OTWARLI...



Gregory
Mom 3 min, poczekaj....

Ja
Daj mi gotować, daj - spokojnie, myśleć.... tzn. zastanawiać się...
nad sobą.... 
A ja też ciebie zachęcam, abyś myślał, zastanawiał się nad tym, 
co robisz.... Czego i jak chcesz dokonać,  i... co zmienić w sobie. O tym, jak postępujeszprzynajmniej teraz, 
w tym czasie.... 
Blisko już do świąt.
Sama to robię, i uczę tego innych - mówię "o tym" każdemu z kim 
przebywam, uczę się i pracuję....
dlatego też, konsekwentnie mówię ci jaka praca, i jakie z nią 
związane pieniądze  mnie nie biorą... nie interesują mnie... 
Choć marzę o spokojnych wakacjach czy braku martwienia się, 
albo - czy przy kasie w markecie starczy mi pieniędzy za zakupy w koszyku lub ile i które z nich, 
przyjdzie mi odłożyć  - i to nie z jego końcem, 
ale - już w połowie miesiąca..
Dla mnie - żadne HR-y i żadne korporacje.... bo nie są warte tego
Nie tego, co dają.... bo, nie dają wiele więcej niż stres i mamonę”
ale nie są raczej warte tego, dlatego - bo ZABIERAJĄ 
CZŁOWIEKOWI: poczucie godności, wolność.... mądrość, 
odwagę.... niszczą samego człowieka, 
człowieczeństwo - podmiotowość....


Gregory
......


Ja
.... (Milczysz???) Ja nie jestem trybikiem w maszynie, 
szkolnictwo - miejsce w którym całe młode życie spędziłam 
nadal jestem, ono już funkcjonuje jak niektóre korporacje, 
jak skostniały system... 

Tak jak w muzyce grupy Pink Floyd, w ich filmie i na płycie "Wall", 
the Wall.... mogłeś zobaczyć. 
Nie chcę być "another brick in the wall".... 
nie namawiaj mnie na to więcej....


I tak "ktoś" - cały czas próbuje mnie ustawić w tej pozycji i "zaprawą usmarować", łącząc z innymi, i innymi - 
bez znaczenia i bez oglądania się na ich indywidualność
i bycie unikalnym, podmiotowym. 
Bez szacunku dla moich marzeń, praw, pragnień...
 
Ja się nadaję do spontanicznych i kreatywnych działań - 
radosnego “performance”:
gestem, słowem, do rysunku i pisania, tworzenia... 
Jestem człowiekiem i dzieckiem jednocześnie - od 
wywalania systemów. 
Staram się zacząć od najmłodszych, od dzieci - to na nich 
skupiam się  w pracy  - i na rodzinie, wzmacniając jej więzi... 
Maksymalnie wiele czasu dla najmłodszych -  
w nich widzę to światło, tę pasję, 
jakiej byłam pełna zawsze... i tę nadzieję, 
wiarę... 
Chcę by myślało i wierzyło: że “ktoś na nie zwraca uwagę, 
docenia jej/jego rysunek, nawet krzywą literkę, 
czy nie do końca zrobione zadanie z matematyki”. 
Boże... 
To takie ważne, bo i tak, do połowy to ćwiczenie zostało 
zrobione poprawnie... I nie są to tylko płonne nadzieje... 

Na nowe - trzeba umieć czekać
pracować na na zmianę w myśleniu pobudzać innych do tego, 
by i inni przeżywali autentyczny głód takich potrzeb
Potrzebę i jej pragnienie, które przecież wynikają naturalnie 
naszej, własnej, samodzielnej refleksji
Są pochodną i wynikiem analizy i wewnętrznego, samodzielnego myślenia.... Są dobre wreszcie dla naszego rozwoju, 
bo opierając się na potrzebie zdobywania wiedzy - 
nie jako władzy, przewadze
rodzeniu dystansu czy dysproporcji!!! - 
ale powiększaniu tego co mamy, wykorzystywaniu zasobu i daru

Dzięki nim, także dla innych ludzi stajemy się przykładami 
niezależności w myśleniu, w  wolności, w sumieniu, 
chronimy dobro innych - 
przedkładając je często (i przesadnie!) nad swoje. 
Wciąż “dajemy się” innym, dalej i dalej... 
Pozwalając - myśleć....
Niezależnie... I mimo tego, często z żalem, łzą... 
że oddaliśmy najlepszą cząstkę.

Gregory
(............)

sobota, 26 października 2013

Nomad

Czasem potrzebujemy obok człowieka. Jego samego. Nie ważne czy coś do nas mówi, jak się zachowuje, kim jest czy skąd pochodzi. Bez względu czy śpi lub czy też nie, wystarczy sama obecność.
Aby był. Koniecznie przy nas...
W samotności, nasze myśli na długo nie załatwią nam wszystkiego, nie uciszą braku i tęsknoty. Śpiwór w drodze czy karimata już nie grzeją, nie dają ani ciepła ani ukojenia, czeka się na słowa, na rozmowę, lub choćby - słuchanie cudzego głosu.
Boże, jak wiele znaczy wtedy drugi człowiek...
Jego obraz, jego broda czy wąsy, czy oczy - ich spojrzenie, czy zapach skóry... okrytość sobą nie wystarczy. Zwłaszcza gdy jest się daleko od domu. Jest się takim zagubionym i zagmatwanym, i takim samotnym wśród gwiazd.

Pamiętam takie zdarzenie z drogi, też wyśnione... najpierw... a potem się zdarzyło.
Kładziemy się wieczorem, sześć panien spać, obok siebie na dość szerokich materacach. Sala gimnastyczna, mrok zapada szybko, część z nas wstaje na Jakubowym Szlaku bardzo wcześnie i chce rozpocząć swą wędrówkę tak, aby jak najwięcej kilometrów mieć za sobą - ja nie śpię dobrze, podemną błękitna chusta - jak zwykle. Mam złe sny, pocę się, nie mam się do kogo przytulić, czuję jakby cały świat mnie odpychał, żegnał się ze mną. Zaprzestaję walki...
I wtedy budzę się, jest ciemno, ale dziwnie się czuję - otwieram oczy - patrzę i jestem pośród sześciu dziewczyn jedyną śpiącą do góry nogami - odwócona o 180 stopni, głową do dołu, zamotana... w niebieski całun. I w niebieski - mój mały śpiwór, mumię, na niebieskiej dmuchanej podusi. 
Nomad... wędrowiec po szlaku, szlaku spadających gwiazd. Tylko zielonooki.      

sobota, 5 października 2013

Człowiek w słabości najbardziej ludzki jest właśnie

Taki jest. Gdy wyciąga dłoń by pomóc, gdy ją podaje i gdy dzieli się tym co ma - czasem, wiedzą, rozmową, pieniądzem, pracą. 
Gdy w podróży potrafi dźwignąć torbę, bo ktoś jest po zabiegu, cięty, a on, czuje się na siłach. Gdy gotuje dla dwóch lub wiecej osób, a mógłby - tylko dla siebie. I dzieli się swoją porcją choć boi się, że do syta nie naje się prędko, a następny posiłek - niepewny.
Gdy w dłoni waży pieniądz dla siebie i drugi, dla innego, bo każdy ma swoje potrzeby a może posiada mniej - nie jego to wina wszakże. 

Potrzebny jest. I dobry jest z natury.

I boi się, bo ma to w naturze, i wkurza się łatwo, bo może być pobudliwy, byle nie męczył humorami otoczenia zbyt często, non stop. Przestawał narzekać i dał się kochać, choć czasem. Tęsknię za tym czasem, i za takimi ludźmi, którzy nie unikają innych i nie wybierają przez pryzmat "ten - tak, ale ten - to to, już nie!". 
Ludzie umierają, i uśmiercają siebie zbyt często.

I choć myślę, że po ziemi chcodzą anioły, częściej wybiorę ludzi.
Bo co ja aniołowi mogę dać? Co mogłam, już dałam. Co zarzuciłam, co zaniedbałam. Czego szukałam potem, nie bardzo wiem, ale i tak nie znalazłam, i pewnie nie znajdę. Czasem szukam okruchu anioła w człowieku, aby miał większą motywację by wygrać swoje życie.
O resztę, o pomoc - czasem proszę, gdy mam odwagę oraz ogromną potrzebę.
Ale anioły mają swoje drogi, swoje ścieżki i lepiej im w drogę nie wchodzić, bo dla nich nasz świat, to miejsce nieustannej i ciężkiej, czasem syzyfowej roboty.
Kurcze, muszą chyba tego starsznie nie lubić. 
 

czwartek, 29 sierpnia 2013

Najważniejsze są nogi

W czasie postoju nie tak ważne są luksusy, kawa z dużym cukrem czy uzupełnianie płynów, zaspokojenie głodu. 
Trzeba raczej dać odpocząć stopom, czasem też sprawnie, zdecydowanie opatrzyć poważne uszkodzenia stóp. Dzień się kończy a człowiek dochodząc do miejsca postojowego marzy o kąpieli, misce wody by zanurzyć stopy lub nogi do kolan. 
Po drodze, gdy przemierza się hiszpańską Galicję - wykorzystuje się nawet źródła i potoki. Przynoszą ulgę. Wierzcie mi.
Delikatność i dbałość o stopy gwarantują dojście do celu. Tu nie opłacają się półśrodki, czasem trzeba zasypki, antybiotyku czy odkażenia rany. Plastrów, zabezpieczenia lub troski by nie pogłębić groźnych zmian. By kolejny dzień nie był ostatnim dniem drogi. 
Czasem jest się samemu w tej sytuacji, czasem zaś pomaga się drugiej osobie - warto też móc liczyć zawsze na kogoś, bliskiego lub życzliwego. Bywa, że dostaje się tę pomoc od zupełnie nieznanych sobie osób. 
I to jest niezwykłe. 
Bardzo, baaaardzo miłe.  

piątek, 23 sierpnia 2013

Kamienie

Jest taki symbol podejmowanej drogi do Composteli. Kamień. 
Ostra krawędź tnąca stopę. 
W podróży przez nieznaną i trudną ziemię, symbol bólu w pokonywaniu własnej słabości i zdobywania szlifów.
Kamienie bierze się w dłoń i kieszeń wychodząc już na Camino z rodzinnych stron. Zabiera się je także w imieniu innych. Dla innych, dla bliskich - chcąc nieść im ulgę, niosąc ich modlitwę. Z myślą by zanieść je najdalej - ofiarować i pozostawić. Najpierw podejmując trud ich niesienia w bagażu... doświadczeń, wspomnień i we własnym plecaku.
Bez tego ciężaru ofiary i myśli o nich, nie byłoby kompletnie nic. Camino byłoby niepełne. Lekkie i dobre jak manna. A ono musi nieść i gorycz - trudu, brzemienia, krwi.
Aby pamiętać i rany, i zaleczone blizny. Chwałę zwycięstw nad słabością i gorycz porażek oraz upadków człowieka.
Wtedy Camino uskrzydla, niesie i przemienia człowieka w prawdziwszego człowieka- mimo kamieni wypełniających mu kieszenie spodni oraz plecaka, pozostawianych z modlitwą na kolejnych kilometrach drogi.      

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Od Composteli do domu 2010-2013

No i jeśli ktoś mi powie, że człowiek jako egzemplarz niepowtarzalny, jednostka w drodze - gnająca przed siebie, a także - w kontekście bycia w świecie, w czasie czy przestrzeni, w grupie skazana jest na jakiś przymus, nie powiem "nie" i nie powiem "tak". No ale jaki??? Imperatyw wewnętrzny. Nakaz moralny. 
Etyczną lub mniej uzasadnioną dobrem czy innymi wartościami - potrzebę. Wewnętrzny bardziej nagły, niespodziewany zew chwili. Przymus działania, czyli ofiarę (z) siebie…–  bez miłości, pozostanie ("ona") mała i cierpka…
Kwaśna jak niedojrzały i włochaty agrest czy czerwcowe papierówki.

Gdy nie z miłości dajecie, to nie dajecie.
Oszukujecie bowiem samych siebie, jedną ręką dając a drugą, chowacie za plecami, czy w kieszeni… czekając na hołdy, podziw, zachwyt innych, szacunek i podziękowania.
Czy nam (wam) się one należą, czy Jemu??? No malutcy??? W jakiej ilości czy proporcji??? Czy w "dziękuję" jest więcej konieczności, służalczości, naiwności, poddańczości - niżby dało się nią prostą miłością zastąpić???

Co masz, czego żeś wcześniej nie otrzymał człowiecze. Inni, nie otrzymali tej szansy, czy zdrowia czy nawet krótkiego życia. Dary??? Posłannictwo do świata???
Cóż masz takiego, czego nie dał ci ten, który nie jest z "ludzkiego", mierzalnego "wymiaru fizykalnego" i sprawdzonego oraz opisanego naszymi słowami świata… Ten, On. 
Idę pod kolejną górę z plecakiem. Już wirtualnie bardziej, już w głowie i myślach, a ciężar na moich barkach dalej odczuwam, i tak rozmyślam, echhh.



czwartek, 20 czerwca 2013

GŁÓD PUSTYNI

Samotność napawa obawą. Ale też wyzwala, zrozumiałam to już będąc i idąc sama. Mobilizuje. Bycie samemu bardzo wyczula, uczy pokory, wyostrza zmysły i uważność…
I otwiera, otwiera na drugiego człowieka, bez obaw – niestety, bo ma się ochotę przy kimś iść, przy człowieku stawiać kroki, odzywać się do kogoś a nie prowadzić tylko wewnętrzny monolog przez wiele godzin i dni.
Właściwie ten czas pamiętam jako wiele godzin samotności, bycia ze sobą z lekami i obawami, z pustką przyrody, mijającymi godzinami w ruchu, prawie biegu, w braku wolności: chcę, idę, mam ochotę.
Determinuje cię cel. Czas. A tego nie chcesz. A przed tym – uciekałaś.

Pustynia, to ta sama pustynia wśród ludzi jakiej przyszło mi tu i teraz doświadczać. Nawet wybierając towarzyszy podróży. Pustynię trzeba przygotować i poszukać jej w sobie. Oddać jej wszystko, by dobrze ten określony drogą czas przeżyć. Trzeba jej chcieć i nienawidzić jednocześnie. Oswoić ją w sobie, gdy nadejdzie.
Trzeba nie mieć nic, by docenić jotę, coś, ślad. Promyk. Żeby dostrzec światło i blask gwiazd. I że jest się samemu i samotnym człowiekiem. Wtedy droga zatoczy koło w człowieku i wtedy sama w sobie staje się celem.
Wędrówka staje się celem. Droga – staje się domem. Droga jest tym samym bliska memu życiu. Jest zwyczajnym dniem. Każdym.


Pustynia pełna jest głodu

Pustynia przenika, trwoży. W jednej chwili chce się być w grupie i gna się za nią, a w innej – odpycha to człowieka jak paskudny wyrzut. Dość, stop - tłok i tłum przerażają. Głośne rozmowy, śmiech, plotki, klepanie językami na każdym postoju.
Są zbyt głośne, nienaturalne, paradoksalnie nierzeczywiste. Ostre i kanciaste.       
Chcesz myśleć, nie słyszysz myśli. Chcesz milczeć, myśli krzyczą.
Tak w kółko, jak mantrę powtarzasz słowa, frazy, zawołania, prośby czy modlitwy, prosisz o słońce lub cień, w zależności od odczuwanego przesytu, chcesz aby któraś część ciała przestała boleć sakramencko, by stary ból lub rana się zabliźniły najszybciej jak potrafią.
Ale tak jak blisko jesteś końca drogi, tak blisko jesteś za każdym razem swojego cierpienia i swojego końca. Proste, a tak magiczne czynności. Podstawowe działania.
Chcesz jeść lub pić. Konasz.
Umierasz wiele razy jednego dnia.
On cię wskrzesza. Ratuje cię i stawia na nogi, za każdym razem i dzień po dniu.
Chyba ma w tym jakiś cel.  


Im mniej - tym wiecej

Pytałeś mnie po co ci to wszystko, te drobiazgi, te małe i większe przedmioty, ich ciężar. Czemu tyle waży plecak na ramionach.
Co mam ci powiedzieć. Poczułam to robiąc pierwszą, grubszą selekcję w kilka minut. Odrzucając najmniej potrzebne, ważące zaś wiele przedmioty, ciuchy, inne rzeczy, jedzenie - ich nadmiar.

Chyba tak powinnam zrobić (była?) w moim życiu i z moim życiem, z bagażem rzeczywistych i codziennych dni. Nadal tak myślę.
Nadal mam taki plan.
Im mniej mam, czuję - że jest tego więcej oraz lepiej... bogaciej w jakość że się tak wyrażę, bogatsza bo skromniejsza. Oczyszczona. Krucha, ale stalowa jak nić. Rześka - jak ta sama woda, gdy w niej już umęczone ramiona i stopy, w jej lodowatym nurcie źródła obmyję.
Tego mi trzeba było i tego szukałam... 

PO CO TAM POSZŁAŚ, KOBIETO...

Hej, kobieto …"po co aż na koniec świata, jaki jest twój cel".
Tyle razy mnie o to pytałeś. I o to, "czy znalazłaś ewentualnie to… czego szukałaś". Skoro nie znam odpowiedzi na pierwsze pytanie, jakże trudno mi nadal odpowiedzieć na drugie.
Idziesz po jedno, a znajdujesz drugie – inne, zawsze inne.
To chyba byłaby najwłaściwsza odpowiedź.

Chciałabym zostać tam dłużej, przebyć wolniej ten czas i tę drogę, dłuższy jej odcinek. Bać się mniej, kochać mocniej. Dać się owładnąć bardziej magii tego czasu i tych chwil.
Ale czy ty chcesz zapytać - czy też chcesz, abym o tym kolejny i kolejny raz myślała.


Chyba to drugie, Greg, prawda. I cieszy cię że jestem z powrotem, i że tak mało ze mnie "starej" wróciło i że zmieniłam się. Że po tym, były tylko listy elektroniczne, maile i nierzeczywiste rozmowy, bo musiało tak być. Że to dojrzewa, kłuje i kluje się, i wykluwa wreszcie w człowieku jak drzewo owocowe i owoc, sam w sobie. 

piątek, 7 czerwca 2013

Camino III - Tak było...

Ciężkie wstawanie rankiem?
Oczywiście.

Umalować się - nie mam siły. Wstać, ubrać coś, wymyślić co - brak ochoty.
Jakbym w przeżywaniu siebie i w depresji była.... choć wiem, że ją czasem odczuwam, gdy płaczę - pół wieczora lub w nocy jeszcze - leją mi się łzy, budzę się rano z mokrą poduszką, a nie….

Ja zawsze twierdziłam, że za dużo ich utrzymuję, tylko - gdy "śmieję się do łez" uciekają, ale to chyba takie fale przeze mnie przełażą w tych 40-42-leciach moich.

Sam mi to mówiłeś.... że mam "czas wiary w siebie" i "czas – gdy tylko gadam a nie robię", nie realizuję planu, może to "mój dół"? Moje przeżywanie smutku, nostalgii.

Gregory:  "Każdy dół, ma swoją górkę"

Braku wiary w siebie, braku nadziei??? Wiem, dlatego łatwiej mi na górkach. Wolę szczyty.
Wolę górki, z doliny - kiepski widok. Kiepska perspektywa, gdy zaliczasz strome zbocze to czy lepszy jest ten jar.... te piargi i nasypy, te moreny czołowe czy boczne???

Gregory: "no, no fajna analogia"

"Lepiej się nie pchać w zimną i ciemną dolinę"

Gregory: "Dlatego człowiek się - na szczyt zawsze pcha"

Camino III - Co we mnie jest

Gregory: "dlatego człowiek się na szczyt zawsze pcha"

Hasło: "Równaj w dół", właśnie to zakłada. Byśmy byli w dolinie.
niech wszystkim nam, będzie "ciemno"
Gregory: 
"Rówananie w dół, to było za komuny"

... ja się nie pcham na szczyt, lecz na górki....
małe, jak to mówię chopki, z nich fantastycznie i szybko się zbiega i schodzi....
z nich widać wschody i zachody słońc....
i cudowne budzenie dnia o świcie....
i mgły.... wilgotne, po dużym deszczu i burzy
jak wstają.... przy mocnym słońcu poranka.... 
to mnie właśnie cieszyło w Hiszpanii

Wiesz, zrobiłam tam mnóstwo nagrań, krótkich 2-3 minutowych na  dyktafonie jak pokonuję górę, i jak mam przemyślenia i mówię, mówię coś - dla mnie - z sensem - wydawało mi się, coś zgłębi tego człowieczeństwa i doświadczam takiej...  głębokiej przemiany.... takiego wglądu.... Po to jest ta droga, to Camino. Tak zmienia człowieka...


Z rok później odsłuchałam tego, bo na drugim aparacie telefonie zamknęłam ten czas. Zmiana karty pamięci nie wchodziła w grę i nikt z bliskich słuchać nie chciał. Na tej telefonicznej... tkwiły.  Same, czyste... na jego karcie - tej wcześniejszej eksploatowanej na życiowe "bzdury"....

 Wiesz co się nagrało ???

Samo sapanie, oddech.... świst, i tyle....
oto co jest w człowieku i z człowieka, gdy mu ciężko
reszta - jest głęboko i w nim, i z nim....
I tam - zostało.

Gregory: "no nieźle"

W moich uczuciach, ranach na nogach... w myślach.... w słowach - i te słowa nic więcej nie oddadzą. Milczą.
Gregory: "sapanie i świst":-)

Tak. Dokładnie.... ból, sakramencki ból fizyczny, zakwasy i bąble wypełnione wodą i krwią, i marzenie o odpoczynku. O Śnie. Temu służy całe długie Camino. 
Docenieniu oddechu, odpoczynku, przyłożenia głowy do poduszki. Prostego posiłku za który spaloną twarzą czy ręką, gestem lub uśmiechem dziękujesz. Droga, jej tempo i nieprzewidywalność - rzuca cię na kolana i tak - powinno być. Na anem jesz, na kiedy ranne... wstajesz. O zachodzie słońca.... kiedy oczy swe zamykam, chroń mnie. W drodze i gdziekolwiek pod twoim niebem, jestem, zachowaj mnie.
 
Wiesz wtedy, że żaden z ciebie BÓG, zwykły człowiek, pełen słabości.... jedna wielka kruchość i słabość.

CAMINO III Co we mnie pozostało

i jak to wygląda.... powiedz
co miałeś na myśli używając słowa  "fanie czy miło".... gdy ja mówię ci

o prawdziwym trudzie drogi.... i symbolicznym przełożeniu go "na życie"??




W życiu nie może być "tylko przyjemnie" -  tak jak nie ma w życiu "tylko i jednoznacznie źle", poza pewnymi ekstremami....

choć ja zawsze twierdzę, że dostajemy tyle po głowie... po kościach i tak mocne doświadczenia, jakie możemy unieść (niektórzy większe i głębsze, inni już od urodzenia - kalectwa czy cierpienia, upośledzenie, uszkodzenia - choroby, inni - wielokrotne śmierci bliskich jak niedawno w Jaworznie ojciec stracił żonę i 4 z pięciorga dzieci swoich, ktoś - samotność).... Bóg daje, Bóg zabiera. Nie patrzy na to tylko, czego chcemy, co winszujemy sobie, co sobie życzymy... 

Tyle, ile możemy wytrzymać i mężnie znieść.... 
choć wyję jak wilk, to wiem, że to co mi teraz i zawsze robiła dyrektorka mojej szkoły, gimnazjum, jak mnie chyba nie lubi i nie szanuje, to nie tylko mój problem, ale i jej – zadanie; że skoro jej to niczego nie uczy - to może źle. Skoro każe wielokrotnie - zło i skorpiona mi podaje. 
Bo mnie tak, wycisza i uczy to wiele: - pokory i cierpliwości.... - nie strachu czy może buntu, ale niezgody.... samodzielności. Uniwersalnego stosowania dobra, miłości. Nie oglądania się tylko na siebie. To właśnie - mimo, że czasem w myślach, przeklinam ją czy złorzeczę jej - to uczę się czegoś.... prosić za nią, przepraszać za jej działania innych, odrzegnywać się - nie potępiając, odsuwać się - milknąc w ciszy.

Ona traci szansę a ja zyskuję. Moim zdaniem – to ona stoi, czy tkwi w zadufaniu... a może w swej władzy, na i "w" stołku.... Sztywno. Trzyma się.
Ale stołki się traci, trony - też, po człowieku podobno zostaje tylko wrażenie, słowa, emocje - jakie zostawia po kontakcie ze sobą, jego ślady w człowieku.
A ja jestem - jestem blisko, jestem sobą, jestem moim sercem dla potrzebujących mnie czy .... zatrzymanych w drodze swojej - ludzi. Mam czas, czas na rozmowę i na kontakt, kubek herbaty czy ofiarowanie kanapki, kawałka sera - jak na camino, na szlaku, gdy dzieliłam się wszystkim co miałam, posiadałam w danej chwili.... Mam swój czas z powrotem - który ona chciała mi kroić i szyć swoimi nićmi.

Ślady i markery potu i drogi, włożonego codziennie w zmianę i rozmowę, w każde spotkanie, w bycie, w wysiłek, w pracę.... Ilość i jakość włożonego serca w to, co robię....

Nie wiem, czy to prawda, pewnie nawet tego nie zobaczę....
bo nikt tego nie przyzna, a tylko nieliczni - mówią.... czasem.
Czy ludzie chcą słyszeć tylko to co "miłe", czy szukają tylko "dobrych słów"??????? ech, chyba nie, chcą tak naprawdę tego - czego się boją najmocniej.  

"Uderzenia prawdy", tej jasności i by ją mieć. By wiedzieli na czym stoją.... dokąd idą. 
Stąd ufam, mam nadzieję, tkwię w niej - że się obronię.