No i jeśli ktoś mi powie, że człowiek jako egzemplarz niepowtarzalny, jednostka w drodze - gnająca przed siebie, a także - w kontekście bycia w świecie, w czasie czy przestrzeni, w grupie skazana jest na jakiś przymus, nie powiem "nie" i nie powiem "tak". No ale jaki??? Imperatyw wewnętrzny. Nakaz moralny.
Etyczną lub mniej uzasadnioną dobrem czy innymi wartościami - potrzebę. Wewnętrzny bardziej nagły, niespodziewany zew chwili. Przymus
działania, czyli ofiarę (z) siebie…– bez miłości, pozostanie ("ona") mała i
cierpka…
Kwaśna jak
niedojrzały i włochaty agrest czy czerwcowe papierówki.
Gdy nie z
miłości dajecie, to nie dajecie.
Oszukujecie
bowiem samych siebie, jedną ręką dając a drugą, chowacie za plecami, czy w
kieszeni… czekając na hołdy, podziw, zachwyt innych, szacunek i
podziękowania.
Czy nam (wam) się one
należą, czy Jemu??? No malutcy??? W jakiej ilości czy proporcji??? Czy w "dziękuję"
jest więcej konieczności, służalczości, naiwności, poddańczości - niżby dało się nią prostą miłością zastąpić???
Co masz, czego
żeś wcześniej nie otrzymał człowiecze. Inni, nie otrzymali tej szansy, czy
zdrowia czy nawet krótkiego życia. Dary??? Posłannictwo do świata???
Cóż masz
takiego, czego nie dał ci ten, który nie jest z "ludzkiego", mierzalnego "wymiaru fizykalnego" i sprawdzonego oraz opisanego naszymi słowami świata… Ten, On.
Idę pod kolejną górę z plecakiem. Już wirtualnie bardziej, już w głowie i myślach, a ciężar na moich barkach dalej odczuwam, i tak rozmyślam, echhh.