Jezus tyle razy powtarzał, że jego drogi nie są proste - ale żeby aż tak?
Ani w interpretacji, ani w działaniu.
Mocną
pracą mają być zryte dłonie, ale czy nie mam po tej pracy i zadaniu,
ani w trakcie jej wykonania, prawa do radości, odczuwania satysfakcji i wreszcie -
odpoczynku po. Chyba lepiej odczuć efekt wykonania, czy jej ciężar i oddać się całkiem zadaniu. Choć dostrzegam krytykę spojrzenia i jego ocenę - tego co mnie przynosi odpoczynek, oddalenie i radość - mam zamiar dalej doświadczać. Mimo iż wiem, że warto sobie nawet te momenty "dozować"?
Burzę się... Zżymam...
Czy mój kark ma być zawsze przygięty do ziemi, a na niebo mam spojrzeć po raz ostatni już tylko z pozycji leżącej. I czemu? Bo nas w ten sposób wybrał?
On
wie przecież kim i jaka jestem, jaki ty jesteś i pozwala nam takimi być... Ale czasem
nie mam słów by nazwać ludzką relację, a już nie mam ich wcale - na
opisanie zwykłych, codziennych relacji rodzinnych, małżeńskich czy wspólnotowych. Ciężkich w wykonaniu i konsekwentnej realizacji wyborów, czytania i przestrzegania kierunkowskazów, kierunku i drogowskazów
montowanych na moich ścieżkach przez ręce innych ludzi...
Czy
to moja Mekka czy Jerozolima, wciąż stoję na drodze.
Czasami sama czuję
się jak drogowskaz, sygnalizator świetlny - albo - słupek.
Moja droga do Santiago de Compostela szlakiem w Jakubowym Roku 2010 Górami błotem w deszczu ku Polu Spadających Gwiazd. Podobno w ich blasku dopływała do wybrzeży Iberii łódź z ciałem jednego z dwunastu apostołów, Jakuba Starszego. Podróż stała się moim osobistym Camino. Ludzie ból stóp Okaleczenia Kroki Słowa Plecak Pot Łzy Rozmowy Cudowne spotkanie Śpiew Nie zapomnę nigdy! Choć tylko 12 dni w drodze Z tego 7 spędzonych na szlaku, zmieniły całe moje życie Wywróciły je do góry dnem
sobota, 16 stycznia 2016
piątek, 15 stycznia 2016
Modlitwa czyli ręce do nieba
Modlitwa to nic innego jak ciche i wierne wzniesienie rąk do nieba, prośba skierowana w przestrzeń, jaka - ufamy - należy do naszego Ojca, oddalona fizycznie od nas ale duchowo obecna tuż przy nas... To cisza w jakiej się zagłębiamy, oczekiwanie.
Modlitwa może znaczyć cierpliwość ale i desperację, brak konformizmu... To też zdecydowane uderzanie - stukanie do nieba... bezkompromisowość, zaufanie innej Osobie, jej mocy i sprawstwu.... Znaczy też - człowieczy upór, determinację, nieugiętą wolę i nadzieję, jaka nie gaśnie. Prowadzi nas do celu lub też każe czekać na lepsze, do skutku...
Modlitwa pomaga nam wierzyć, że nie do nas należy moc na ziemi i na niebie, że jesteśmy mali, słabi i bardzo zależni. Często w rozpaczy, opuszczeni i nieszczęśliwi, porzuceni, skrzywdzeni, obolali... my, ludzie, na próżno szukalibyśmy sami rozwiązań trudności. Nie powinniśmy się też przywiązywać do tego, co mamy, co posiadamy - to tylko chwila, odpowiedni moment nam dany.
Te ręce skierowane w górę, to dobry kierunek, nie wyrażają zależności - a szacunek, uległość wobec błękitu nieba. Stamtąd chyba celowo zeszliśmy czy zostaliśmy wygnani, otrzymaliśmy zadania do wykonania,obciążenia, trudy i inne ziemskie znoje, z których przyjdzie nam się rozliczyć - może i w odwecie za nasze nieposłuszeństwo i butę. A teraz mam nadzieję, znów w tym dobrym kierunku powoli zmierzamy...
Modlitwa może znaczyć cierpliwość ale i desperację, brak konformizmu... To też zdecydowane uderzanie - stukanie do nieba... bezkompromisowość, zaufanie innej Osobie, jej mocy i sprawstwu.... Znaczy też - człowieczy upór, determinację, nieugiętą wolę i nadzieję, jaka nie gaśnie. Prowadzi nas do celu lub też każe czekać na lepsze, do skutku...
Modlitwa pomaga nam wierzyć, że nie do nas należy moc na ziemi i na niebie, że jesteśmy mali, słabi i bardzo zależni. Często w rozpaczy, opuszczeni i nieszczęśliwi, porzuceni, skrzywdzeni, obolali... my, ludzie, na próżno szukalibyśmy sami rozwiązań trudności. Nie powinniśmy się też przywiązywać do tego, co mamy, co posiadamy - to tylko chwila, odpowiedni moment nam dany.
Te ręce skierowane w górę, to dobry kierunek, nie wyrażają zależności - a szacunek, uległość wobec błękitu nieba. Stamtąd chyba celowo zeszliśmy czy zostaliśmy wygnani, otrzymaliśmy zadania do wykonania,obciążenia, trudy i inne ziemskie znoje, z których przyjdzie nam się rozliczyć - może i w odwecie za nasze nieposłuszeństwo i butę. A teraz mam nadzieję, znów w tym dobrym kierunku powoli zmierzamy...
Zaufanie bez granic
Nawet w ludzkim odnoszeniu się do siebie nawzajem istnieje tak duża doza rezerwy, obawy i strachu, że staramy się nie ryzykować zbliżeniem. Bezpośrednia bliskość powoduje to, że mamy wrażenie nagości, obnażenia naszej duszy i odsłonięcia słabych punktów.
Przychodzi wtedy czas na coś co sprawdza poziom naszego zaufania.
Zaufać, to dać się ponieść swoim marzeniom i pragnieniom, zbliżyć się do innej osoby - poczuć się bezpiecznie nawet wtedy, gdy wszystko dookoła krzyczy: uciekaj...
Bezpieczeństwo nie jest odczuciem jedynie subiektywnym.
Czasem właśnie to, co przeraża lub w pełni zagraża, sami mniej lub bardziej świadomie - wybieramy. Czasem ryzykujemy, bo to kochamy... Lubimy wystrzał adrenaliny, emocje i ich intensywność "niosą" nas i dają nam szczęście.
Kiedy indziej ufamy Temu, Który nas stworzył, jesteśmy przekonani, że chciał jedynie naszego dobra, że wierzył mocno, iż nasza własna wolność wyboru nas nie pogrąży, nie zniszczy... Oddał nam aktywność i wszelkie prawa.
Bóg wie, czego pragniemy, kim i jacy jesteśmy oraz kim jeszcze możemy się stać. Nasza optyka jest węższa. Tak naprawdę, nie wiemy prawie niczego, mało co jesteśmy w stanie przewidzieć... nie znamy też własnej przyszłości... Potrafimy jedynie wyciągać wnioski z tego, co już za nami...
Kochamy go, bo nikt jak On, nas nie szanuje i nie ufa tak mocno wierząc, że nosimy w sobie maleńką cząstkę - prawdziwą "bożą iskrę"!
Przychodzi wtedy czas na coś co sprawdza poziom naszego zaufania.
Zaufać, to dać się ponieść swoim marzeniom i pragnieniom, zbliżyć się do innej osoby - poczuć się bezpiecznie nawet wtedy, gdy wszystko dookoła krzyczy: uciekaj...
Bezpieczeństwo nie jest odczuciem jedynie subiektywnym.
Czasem właśnie to, co przeraża lub w pełni zagraża, sami mniej lub bardziej świadomie - wybieramy. Czasem ryzykujemy, bo to kochamy... Lubimy wystrzał adrenaliny, emocje i ich intensywność "niosą" nas i dają nam szczęście.
Kiedy indziej ufamy Temu, Który nas stworzył, jesteśmy przekonani, że chciał jedynie naszego dobra, że wierzył mocno, iż nasza własna wolność wyboru nas nie pogrąży, nie zniszczy... Oddał nam aktywność i wszelkie prawa.
Bóg wie, czego pragniemy, kim i jacy jesteśmy oraz kim jeszcze możemy się stać. Nasza optyka jest węższa. Tak naprawdę, nie wiemy prawie niczego, mało co jesteśmy w stanie przewidzieć... nie znamy też własnej przyszłości... Potrafimy jedynie wyciągać wnioski z tego, co już za nami...
Kochamy go, bo nikt jak On, nas nie szanuje i nie ufa tak mocno wierząc, że nosimy w sobie maleńką cząstkę - prawdziwą "bożą iskrę"!
wtorek, 5 stycznia 2016
Wspólnota czyli lepsi i gorsi
Większość z nas była... większość uczestniczyła. Są tacy, który niczym pielgrzymkę do Mekki odbyli swoją drogę w kierunku Jerozolimy. Zaliczyła kursy, zdobyła szlify. Ma przygotowanie do prowadzenia... Co znamienitsi pewnie i więcej posiadający - szli szlakiem Pana, wypatrywali śladów jego stóp. On ich prowadził, towarzyszył im.
Myślę, że resztę z nas Pan też kocha.
Jak dobrze że Kościół to nie demokracja, nie kieruje się jej zasadami, ma swoją głowę i zasady ponad umownymi, wspólnotowymi "należałoby, jest w dobrym tonie, powinniśmy...".
Zasady pracy, zasady modlitwy, prawdy wiary. Ostatnie, co do mnie jeszcze przemawia to modlitwa, praca i relacja - zasady osobistej relacji i zapatrzenia się w niebo w modlitwie i kontemplacji, poznanie. Poznanie i pokochanie... Ofiara... Jałmużna.
Wybaczenie, zapomnienie drugiemu zła wyrządzonego - przebaczenie jakiego najtrudniej się nauczyć, przyswoić je...
Wielu z nas się prawie doktoryzuje z bycia duchowymi przewodnikami, liderami grup, w wyśrubowanych ideach i ideologiach, kursach, szkoleniach - pewnie często zamiast modlitwy, czytania żywotów i zgłębiania historii konkretnych ludzi, na jakie brakuje im czasu. Czy chcą wiedzieć, jak Bóg pracuje w osobach świeckich i postaciach historycznych, jak obecny jest czy był w ich życiu, drodze, trudnych wyborach i decyzjach, w konkretnych postawach i ich ideałach, celu wyznaczonym sobie w życiu?. Skąd tylu świeckich świętych.
Zdobywając kolejne stopnie wtajemniczenia i podejmując się zadań - zamiast refleksji - zadaniowość: "pracować nad sobą, zmieniać siebie, zmieniać ziemię".
Wygląda na to, że do samokrytyki zdolni są tylko ci, którzy nie wychodzą ze swoich błędów. Którzy nie mają szans. Grzeszą i przyznają się do tego. Inni - czyszczą swoje dusze najlepszym z proszków i wybielają profesjonalnie. A może jakaś wyjątkowa grupa - "nie poczytuje sobie własnych win", w ten sposób także łatwiej się usprawiedliwia.
Myślę, że resztę z nas Pan też kocha.
Jak dobrze że Kościół to nie demokracja, nie kieruje się jej zasadami, ma swoją głowę i zasady ponad umownymi, wspólnotowymi "należałoby, jest w dobrym tonie, powinniśmy...".
Zasady pracy, zasady modlitwy, prawdy wiary. Ostatnie, co do mnie jeszcze przemawia to modlitwa, praca i relacja - zasady osobistej relacji i zapatrzenia się w niebo w modlitwie i kontemplacji, poznanie. Poznanie i pokochanie... Ofiara... Jałmużna.
Wybaczenie, zapomnienie drugiemu zła wyrządzonego - przebaczenie jakiego najtrudniej się nauczyć, przyswoić je...
Wielu z nas się prawie doktoryzuje z bycia duchowymi przewodnikami, liderami grup, w wyśrubowanych ideach i ideologiach, kursach, szkoleniach - pewnie często zamiast modlitwy, czytania żywotów i zgłębiania historii konkretnych ludzi, na jakie brakuje im czasu. Czy chcą wiedzieć, jak Bóg pracuje w osobach świeckich i postaciach historycznych, jak obecny jest czy był w ich życiu, drodze, trudnych wyborach i decyzjach, w konkretnych postawach i ich ideałach, celu wyznaczonym sobie w życiu?. Skąd tylu świeckich świętych.
Zdobywając kolejne stopnie wtajemniczenia i podejmując się zadań - zamiast refleksji - zadaniowość: "pracować nad sobą, zmieniać siebie, zmieniać ziemię".
Wygląda na to, że do samokrytyki zdolni są tylko ci, którzy nie wychodzą ze swoich błędów. Którzy nie mają szans. Grzeszą i przyznają się do tego. Inni - czyszczą swoje dusze najlepszym z proszków i wybielają profesjonalnie. A może jakaś wyjątkowa grupa - "nie poczytuje sobie własnych win", w ten sposób także łatwiej się usprawiedliwia.
Subskrybuj:
Posty (Atom)