środa, 14 grudnia 2016

Inność jako Pole Minowe

Nie zawsze zaczynamy od tego co ważne, istotne i cenne. Choć zawsze w tej kolejności tracimy.
Łapię oddech i łapię się na tym, że nie mam powoli do kogo podejść, z kim się pożegnać, uścisnąć dłoń, połamać za tydzień opłatkiem - w pracy,  w trasie, w dniu wigilii i we wspólnotach... 
Oddalenie mierzy się też plecami. Pokazywanymi plecami i obojętnością, spojrzeniem jakie pokazuje, jakie znaczy: "nie ma ciebie", "nie jesteś", "nie interesujesz nas".

Twarze znam, lecz ich obcość i tworzony przez ludzi "sztuczny" krąg, nie pozwala mi wejść, nie zachęca mnie wcale do tego. Sorry, chcę już szybko odejść, oddalić się i nie mieszkać już z nimi, nie ich życiem. Szczerze mówiąc, nie interesuje mnie ono, nawet nie interesuje mnie ono - wiele.

Ludzie - ci, z którymi byłam w Compostelii mają "inne życia", odmienne od moich - problemy. Nawet pewnie ich prędkość mowy i modlitwa są inne, niebezpieczne dla mnie czy obce, wyzwalają też złość. Czasem zasmucają mnie ich oddalenie, to "nie znam cię", "nie mam czasu dla ciebie" i inne sygnały... Kiedy indziej pozbawiają złudzeń. Wybór - chociażby ze względu - na stan posiadania, możność. Służę więc częściej modlitwą, postem, jałmużną czy śpiewem po prostu, - a nie spotkaniem z kimś... relacją osobą. Wstyd mi to przyznać, ale te zmiany w ludziach, pewnie też właściwe ich wiekowi, upływającemu czasowi, wzbudzają we mnie złość zrodzoną z bezsilności i z poczucia odmienności. 

A dziś, znów tak niebezpiecznie i romantycznie blisko. Z racji wspólnych dwóch dni rekolekcji. Ufff, i śpiewania pewnie - też.


Tęsknię za spotkaniami grupy NamArka, wspólnoty w miejscu neutralnym, pasywnym, w Ecce Homo na Prądniku, w przyziemiu, w skromnych i małych pomieszczeniach. Przy herbacie, tej samej, taniej i przesłodzonej... Gorącej.... Współ-planowanie i jeszcze do tego współ-odpowiedzialność tych co przyszli, za podjęte decyzje, za działania, za to - czym i gdzie są i to, co ustalają. Ten bieg działań, prac, zadań - nie wydarzeń. 
W miejscu spotkania prawdziwych ludzi...
Gdzie każdy coś przynosi, cieszymy się, używamy, patrzymy na siebie z ciepłem - ale wszyscy... A nie jak teraz, spojrzenia, oceny, przekąsy.... Bo "ktoś z kogoś" drwi, ten jest inny, a ten - specyficzny - ktoś uśmiecha się ironicznie, niby to kryje.... Oddala i wyklucza prawdziwą osobę... 

Teraz to MY jest ważne. 
Razem jest ważne. Że nadal rozmawiając i ustalając coś patrzymy, rozmawiamy i dyskutujemy, coś tam symbolicznie - jemy, dzielimy się dniem wczorajszym. Kłopotem lub troską dzisiejszą. Smutkami i radością.

Tęsknię i dumam nad tym, za dniami - gdy jesteśmy sobie równi. 
Wtedy nie ma "lepszych" i "lepsiejszych", tych co bliżej... 
Co w zarządzie.
Bo jak inaczej traktować się "równo" i sprawiedliwie, po bożemu - gdy teraz mówimy o trudnościach, smutkach i porażkach, z jednymi, ufając im i tylko ich dopuszczając do spraw, oraz o zakrętach jakich nie brak w życiu a jakie pokonujemy zwycięsko - bo warto i o tym... A inni są traktowani, jak w kościele, tym niezbyt wzorcowym - jak czarne owce.