środa, 11 grudnia 2019

Poem: Pielgrzym

My Camino 2010: Pielgrzym...
 

Pielgrzymka zmienia, 
droga pokazuje nowe - kierunki, wyzwania,  
podróż wyzwala nowe pragnienia
zmierza do źródła dobrej wody, zachęca do jej zgłębienia, do jej poznania. 

Sięganie czerpakiem pod taflę jest tym, co pochłania
do samego dna ludzkiego jestestwa, do jego zarania. 
I tu się tworzy fragment urwany - pewna relacja,
Miłość prawdziwa, i zażyłość - pomiędzy Boga sacrum a ciałem profana.

Potem powrót, i trzeba wszystko ułożyć i na nowe miejsce,
makieta i wzorzec - z powrotem, już gotowa, 
Lecz nie to jest ważne co odrzuciliśmy
Ważne to co zmienione, to co odnowione, to co bardziej - świeże, inne, piękniejsze
 
Kolejne dni, minuty i godziny, prowadzące nas do spotkania - do chwili, krótkiej chwili...

  

sobota, 7 grudnia 2019

Dowolny chapter czyli "Onion and apple"

Podróżuję i idę... Jest różnie. Czasem mnie "niesie", niosą nogi... a czasem nieustający śpiew mój i ten drugi, w mojej głowie... 
No bo to są dwie różne sprawy. Dwa zadania. 
Wszak część z podróży do Composteli, przejechałam busem. Z kilkoma chłopami i z 6 dziewczynami z Polski. Ale trzeciego dnia - już szłam sama, oddalona i odcywilizowana, pomiędzy różnymi językami i ich bogatym i jak najbardziej różnym brzmieniem. Zakręcona jak twister - aż wreszcie, bo to właśnie było dla mnie najważniejsze - szłam w swoim tempie.

Szłam aby dotknąć gwiazd...
jakie (przecież i tu) na te pola i pagórki, w tę płytką nieckę wielkiego miasta, w mocy swej spadały ciemną nocą, gdy do brzegu przybijali. Dokładnie do tej mieściny czy miasta - odległej o ok.57-60 km stąd. 
Dziś to miejsce nazywamy Fines terra - zakończenie ziemi, lądu, koniec kontynentu w jego europejskiej części. Miejsce najdalej wychylone na zachód...
Gdy tak szłam uboga jak mysz, po drodze zbierałam co się tylko nadawało do jedzenia, cebulę jaka spadła ekspedientce lub porzuconą przy polu, leżącą w prochu drogi. Jabłko, które dopiero spadło z jabłoni. Wpijałam się w słodycz czy cierpkość, kwaskowość, wąchałam je, trzymałam w dłoni, bo w drugiej niosłam bidon, ciągle wypełniany, na bieżąco dopełniany świeżą źródlaną wodą... 

Bo tak jak w 2010 roku, jak w Hiszpanii - nigdzie indziej i nigdy nie smakowały mi one, owoce i warzywa. Pamiętam szokujący smak i radość gdy udało mi się kupić taniej owoce, gdy wgryzałam się w nie. Nigdy nie jadłam tak pysznej zupy z warzywami i soczewicą.
Pyszności... Kawa o poranku... późnym poranku bo od godziny 4-5 rano już się wychodziło z "albergi", kwatery lub opuszczało salę gimnastyczną. I ludzki potok, jak co dzień, w upale i w cieniu, w górach i na równinie płynął... cicho i w skupieniu, w rozważaniach, może też u większości cichą modlitwą okraszony... 

Compostela. Jej sąsiedztwo... port.    
To tu przybiła po drodze z ziemi świętej, może z Tesalonik, Koryntu czy Suzy, czy lub innego greckiego portu, samotna łódź...  "Wieziono" nią ciało św. Jakuba Starszego. Pierwszego apostoła i biskupa wśród ludów pogańskich, żyjących bez wiary - dotychczas. Bez wiary w Jezusa. Wieziono ciało, by uniknąć zapomnienia i kary. Męczeństwo było wtedy w modzie...

Podróże i przemieszczanie się, ucieczki, rozstania jako dążenie, marzenia o odnowie w Duchu, sny o potędze. Rozważania na sucho... Jako ciągłe oddalanie się i rezygnacja ze związku. 

Jak to pisze Olga Tokarczuk, w książce "Bieguni" o byciu w ruchu, ciągle w drodze, o wielu ludziach poznanych, zasłyszanych, obserwowanych... O wielu przyjaźniach lub tylko pewnych "wariantach" poznawania ich. Ano tak - byłam i ja w tym marszu, z nimi i do nich szłam. Z nimi po drodze, obok nich... Byłam mijana i mijali mnie wielokrotnie, potem ja ich wyprzedzałam - stąpaliśmy po tym samym prochu i kamieniach, moja stopa, twoja noga...

A teraz wiem, że wspólne - trzy dni stają się wiecznością, modlitwą, trwaniem. Na tym samym 'camino'... w tej drodze, ja i on. Ja i ona. 

Muzyka. Ringin' bell. Na piersi - kokardka biało czerwona.

Tokarczuk przemieszczająca - szukająca inspiracji, podróżuje też słowem, niesie mnie i swoich czytelników - przez historię, życie, zmianę, legendę i genealogię. Także w swoich "Księgach Jakubowych" przez zdarzenia rodzinne, koligacie, przez krew.


W rodzinnym otoczeniu staje się ciasno pewnego dnia, ciążą przeżycia, historia i przeszłość, zwalają się na głowę wszystkie zasługi i pochwały tych innych, lepszych i silniejszych... Tych z sukcesami, i tych, co znów - dali radę...
A tam, na szlaku, ostatnia droga... cicha droga... Za nogą - noga... Człowiek zdany na siłę swoją i swoje mięśnie. I pot, i cierpliwość.

A może ja nie ostatnia, i nie pierwsza z żyjących. W drodze tego "Jakubowego zastępu."