poniedziałek, 30 listopada 2015

Małżeństwo: "my" to coś więcej niż suma "JA i TY"


Trudno jest być parą na całe życie, małżeństwem o trwałych podstawach i zasadach, związkiem dwóch ciał i dusz... stąpającymi po ziemi ludźmi o kręgosłupach odpornych na wyznawane w świecie względności, wartościującą rzeczywistość poddającą w wątpliwość to co trudne, ale zespojone trwałością i decyzją...
Źle się kojarzy - oskarżane przez część społeczeństwa o zabobonne, nierzeczywiste, archaiczne... Dziwne, staromodne czy staroświeckie... Dlaczego, z jakiego powodu padają tak często wartościujące sądy na temat małżeństwa i tradycyjnej rodziny o mocnych podwalinach... Wzorach o jakie coraz trudniej teraz...
   
O dziwo, i część ludzi nie potrafi tego zaakceptować... Nie jest to współcześnie określane mianem "średniowiecza" sztywne uprawianie jakieś dziwnej formy koegzystencji, ani czarne to rodzinne życie, ani też tragiczne czy smutne -  ale oczywiście żeby zbyt kolorowe, to też nie...
Chyba od święta, jak to się mówi - od Wielkiego Piątku, cuda rzadko w nim jednak goszczą...
Cudem jest to, że wiele par wytrwa pomimo wszystko, czyli pomimo starań tych mękołów i krytykantów jakich wszędzie pełno. Mimo celebrytów czy przykładów par - jakim się "nie udało". Część z nas trwa, wymienia się swoimi doświadczeniami i sami doskonale wiemy - że można się wzorować na solidnej i ciężkiej pracy, że skupiając się na "my" a nie na sobie, da się uczynić dużo więcej, bo wiemy, że nie jesteśmy tylko sumą jedności ("naszych pojedynczości")...

Perspektywa "MY" jest cudowna bo w tym stadzie zaczyna się robić tłoczno, rodzina się rozrasta i jej członkowie także domagają się miejsca i uwagi skierowanej na nich. Znów zaczynamy dostrzegać i dzielić naszą uwagę na coraz więcej znaczeń, bytów i tak... w coraz większym stopniu decentrujemy się... 

Gdyby nie cel - szczęście, dobro i sukcesy życiowe - a nie tylko przetrwanie, sprawa nie byłaby tak ważna ani tak pracochłonna. 
Warto jednak zmieniać perspektywę na tyle często, aby uczyć się drugiego człowieka. Dzięki temu i w pracy i w domu nauczymy się żyć wspólnie, dzielić zadaniami ale też przeżywać wspólne sukcesy... rozwiązywać razem trudności, współpracować, razem planować. 

Razem, nie pomijając i nie "mijając kogoś" w biegu. 
Ale spacerując trzymając się za rękę. Dostrzegając człowieka, w człowieku...

Życie to nie magia

Nie pomoże ani święty Mikołaj ani też gwiazdka czy śnieżynka, ale własnymi rękami musimy dokonać tego co smutne, ciężkie i codzienne, czym można się bez końca kalać. Od czego ciężko zmęczone są nasze dłonie i kręgosłup. Czasem z posiwiałymi od zmartwień włosami. Gardłem zdartym od krzyku i łzami zaschniętymi na policzkach. 

Wspólne życie to nie jest jakaś egzotyczna i rzadko kończąca się dobrze bajka. 

Wymaga pracy, poświęcenia, trudu i poszukiwań. To też działanie, sztuka unikania złego i gorszego, odnajdywania się w meandrach znaczeń, ocen i wypowiedzi, lub też - i to chyba najczęściej wykonujemy - serii mediacji i kompromisów, wypracowanych wspólnie celów, nowych dróg prowadzących nas do zamierzonych wyników i osiągnięć... 

Poszukiwanie takie to pogoń za czymś "wspólnym nam". 

Celem, który może nam zastąpić nasze egoistyczne i najczęściej wygórowane, osobiste wizje, pragnienia, nasze niepokoje... Nazywane często "moje" i "własne" i "jedynie poprawne". 
I tu trudna uwaga, nawet jeśli miotamy się i buntujemy - perspektywę często zmienia mające się urodzić dziecko. 

Nasze priorytety znów ulegają przeszeregowaniu, uporządkowaniu, powracają znaki zapytania i wątpliwości - a cele po prostu podlegają zmianie... Nawet te, wiążące się z wyjazdem, wyborem, własnym rozwojem, samotnością czy karierą...

O poczciwości ludzkiej

Poczciwość łączy w sobie poczucie godności i uczciwość. Zauważenie drugiego człowieka w jego upodleniu, upadku i zatroskaniu.
Pomyślałam sobie o moich podopiecznych, którzy czasem powiedzą - zdradzą, że są samotni i bezradni. Że najbliżsi, rodzina - matka czy ojciec, zwłaszcza rozstający się z przytupem, z hukiem, oskarżają dziecko lub młodego człowieka o bycie "trudnym" czy "kłopotliwym", bo dziecko czegoś chce, bo zgłasza swoje pretensje czy racje...
Ciężko nie pokusić się o złość na takich dorosłych. Czy widzą coś więcej i coś dalej niż koniec własnego nosa... Czy zwracają uwagę na upadek czyjegoś świata, pęknięcia w sercu młodego człowieka???
Czy mają w zamiarze dostrzec ten problem???

Świat dorosłych rządzi się większym pragmatyzmem, jest praktyczny i pozbawiony często sfery emocji, wrażeń oraz wypełniony dystansem, oddaleniem... Podobno nie udałyby się plany, zamierzenia i ich realizacje gdybyśmy dopuścili serce do rozumu. A tak, analizujemy jak słabe komputery...

Ale czy nie można pokusić się o to wejście w młodego człowieka i jego perspektywę, ogląd rzeczywistości, w ten jego "kończący się" świat, kiedy w jednej chwili musi stać się dorosłym i "zrozumieć"???
Dlaczego ze strony najbliższych ma otrzymać najmniej, a kontakt bezpośredni czy wzrokowy oraz prawda o rozstaniu, o braku miłości miedzy rodzicami - ma boleć najsilniej...
Brak nam poczciwości, brak godności i szacunku dla rozwijającego się autonomicznego po części człowieka. A przecież to dziecko, to najczystszy okruch naszej miłości...

piątek, 27 listopada 2015

Daj mi wody żywej

Moja córka jest teraz wewnętrznie pomieszana i poplątana - z jednej strony ciągnie ją na imprezy... to III klasa liceum, masa 18-stek. Z drugiej szuka dobrego i mądrego miejsca na którym spotka ludzi, wewnętrznie spokojnych i spójnych - krąży i bada spotkania przygotowujące do Światowych Dni Młodzieży... 
Dni, w których Kraków stanie się stolicą zmiany, odnowy - ciężkiej pracy Ducha Świętego... Owoców jakie zawsze sobą przynosi. Drąży nas, dryluje i wyzuwa z marzeń i świat wokół...  A w odniesieniu do mojej córki, mogę rzec, że to już powoli staje się jej mała droga. Bosymi stopami stawiane kroki, stawiane samotnie i w miarę odpowiedzialnie, bez naszego czy zewnętrznego przymusu, nakazu...
Poszukiwanie, odkrywanie... radosny bieg po mokrej trawie polany...

W oddaleniu od nas, dorosłych rodzą się jej własne świadomość, odpowiedzialność, potrzeba, zachłanność i ciekawość... jak mnie kiedyś - Duch ją woła, szuka jej - nie pozwala jej spać w spokoju, w uśpieniu,ciszy... 
Nurtują ją pytania, wątpliwości... szuka, jest prawdziwie otwarta na to co przynoszą ze sobą inni ludzie...

I czasem ja, tej jej nieposkromionej pasji i dążeniu do... - lękam się. Że odrzucona, opuszczona czy też - nieusatysfakcjonowana, odejdzie zrezygnuje... A jednocześnie mam nadzieję, że znając ją - Duch Święty jej nie opuści a na samych Światowych Dniach Młodzieży ona sama pozna wspaniałych, radosnych i rozśpiewanych młodych ludzi będących najlepszym lekarstwem i dobrą alternatywą dla konsumpcyjnego i smutnego świata... świata przepełnionego pożarem w jakim spala się dobro i wartości...

Kiedyś pewna czerpiąca kobieta, ze źródła zwykłej wody - podała ją też Panu. A była chyba Moabitką czy Samarytanką. I ona za mnie także, za każdą z nas, rozumiejąc, poprosiła o dar wody, wody żywej... Czasem czuję się nią, stojącą przy czerpaku na pustyni - czuję jej pragnienie. I chwytam ten dar i te krople, mam wrażenie dostawać i zawsze, i ciągle i jeszcze... 
Dzień po dniu...
  

W majestacie nieba...

Zmęczonym stopom dać podporę, dać ulgę...
Usiąść, odetchnąć, dać się unieść marzeniom - odciąć od rzeczywistości.
Czasem chce mi się znów iść, oddalić się - uciec od tego co jest codziennością, pewną powtarzalnością dni. Mam ochotę i pragnienie - zrobić sobie przerwę. Wolny czas...

Każdy ma takie swoje marzenia i tęsknoty, oddalenia od dnia powszedniego i ochoty... jakim ulega bądź jakie od siebie odsuwa. Bycie sam na sam z takimi utratami, złymi inwestycjami, świadomością czasu jaki się przetrawiło na niczym... na czymś miałkim przypominają o tym częściej. 

Kiedy dodatkowo zdamy sobie sprawę z tego ile mamy lat, jakie plany i marzenia towarzyszyły naszej młodości i jak niewiele z nich doprowadziliśmy do szczęśliwego finału, jak niewiele osiągnęliśmy. Pomyślimy o zależności, o brakach... o uśpionych pragnieniach - całe nasze błądzenie, droga, jej nierówności - kamienie, błoto i glina stają nam przed oczami. 

Nasza samotna droga - powolne fizyczne konanie. 
Piękne konanie - w majestacie nieba....