Jezus tyle razy powtarzał, że jego drogi nie są proste - ale żeby aż tak?
Ani w interpretacji, ani w działaniu.
Mocną
pracą mają być zryte dłonie, ale czy nie mam po tej pracy i zadaniu,
ani w trakcie jej wykonania, prawa do radości, odczuwania satysfakcji i wreszcie -
odpoczynku po. Chyba lepiej odczuć efekt wykonania, czy jej ciężar i oddać się całkiem zadaniu. Choć dostrzegam krytykę spojrzenia i jego ocenę - tego co mnie przynosi odpoczynek, oddalenie i radość - mam zamiar dalej doświadczać. Mimo iż wiem, że warto sobie nawet te momenty "dozować"?
Burzę się... Zżymam...
Czy mój kark ma być zawsze przygięty do ziemi, a na niebo mam spojrzeć po raz ostatni już tylko z pozycji leżącej. I czemu? Bo nas w ten sposób wybrał?
On
wie przecież kim i jaka jestem, jaki ty jesteś i pozwala nam takimi być... Ale czasem
nie mam słów by nazwać ludzką relację, a już nie mam ich wcale - na
opisanie zwykłych, codziennych relacji rodzinnych, małżeńskich czy wspólnotowych. Ciężkich w wykonaniu i konsekwentnej realizacji wyborów, czytania i przestrzegania kierunkowskazów, kierunku i drogowskazów
montowanych na moich ścieżkach przez ręce innych ludzi...
Czy
to moja Mekka czy Jerozolima, wciąż stoję na drodze.
Czasami sama czuję
się jak drogowskaz, sygnalizator świetlny - albo - słupek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz