Zachwyt i zdumienie w jaki wprawia mnie każdorazowo lektura spuścizny jaką pozostawił po sobie wyjątkowy ksiądz Janek Kaczkowski odchodząc w ubiegłoroczne święta Wielkanocne, jest dla mnie zdumiewająca, zachwycająca i inspirująca...
Ten zwykły mały człowiek i ksiądz z charyzmą i siłą ducha na miarę olbrzyma rzuca na kolana wielkich ludzi, mnie, na łopatki oraz na kręgosłup... każde słowo dziś, codziennie - każe mi milczeć i myśleć zanim coś powiem. Zwłaszcza, gdy będzie to opinia czy ocena...
Zachwycam się teraz bardzo jego ostatnią rozmową "Dasz radę!", poruszającym dialogiem nie tylko z autorką i pomysłodawczynią tej ostatniej rozmowy, ale też z rzeszą internautów i miłośników portalu denon.pl którzy do księdza Kaczkowskiego chcieli i nie bali się wcale pisać, radzić się i pytać po ludzku....
Zachwycam się tym jego spokojem, konsekwencją i powagą, przyjmuję słowa, rozważam - potem trawię je i milczę...
Idę mocno oparta stopami na ziemi, stąpająca po bruku - i głowę zadartą mam bo patrzę w niebo, w twarz Boga żywego... w jego dzieła dookoła mnie. To najlepsze i najpierwsze dla mnie zalecenie. Ale potrzeba mi tych upomnień i przypomnień...
W poniedziałek miałam niesamowicie wymagającego młodego klienta, chłopca w wieku ok. 8 lat - w bezsilnej wściekłości, w buncie - który zaciął się w sobie, w gniewie i płaczu... stał, oporował i próbował tylko uciec. Trzeba było czasu - rozluźnienia, rozmowy, uśmiechu i żartu... bardzo dużo czasu... po blisko godzinie już szczebiotał, opowiadał, dzielił się tym co mógł zamknąć w słowach...
I tylko po co ja tam dokładałam swoje słowa. Swoje człowiecze i psychologiczne - dopytywanie...
Zatrzymał mnie w tym, osadził.
Kilkoma słowami: przepraszam, czy ja mogę... czy teraz ja mogę powiedzieć... Odebrał mi głos, zawalczył o siebie, byłam w szoku...
To z czym sobie nie radził wcześniej dojrzało w nim w kilka minut, chwil, w ciągu dwóch - trzech kwadransów - przeżył lawinę uczuć od złości i bezradności... Wściekłości, bez cienia nadziei... Choć wczoraj miał kolejny atak buntu, niezgody na sytuację - na to że musi iść do domu inaczej niż jego koledzy i koleżanki, bo mając 6 godzin nauczania nie jest jak oni 22-25 godzin w szkole, najlepiej oddawało stan jego rozdartej duszy...
Moment buntu nadchodzi, ale wiem - że może go opuścić, bo jest czasem - potrafi być aktywny w panowaniu nad sobą, bo gdy mówi, emocje - te trudne chowają się - a oczy błyszczą mu podnieceniem, radością, wdzięcznym uśmiechem, że ktoś poświęca mu chwilę...
Człowiek musi być, nie jakoś, ale w sposób określony, definiujący go i spójny z jego osobowością i charakterem na tej ziemi, zaznaczyć w ten sposób swoją obecność... Musi, inaczej się udusi... lub w sercu - rozpęknie!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz