sobota, 26 października 2013

Nomad

Czasem potrzebujemy obok człowieka. Jego samego. Nie ważne czy coś do nas mówi, jak się zachowuje, kim jest czy skąd pochodzi. Bez względu czy śpi lub czy też nie, wystarczy sama obecność.
Aby był. Koniecznie przy nas...
W samotności, nasze myśli na długo nie załatwią nam wszystkiego, nie uciszą braku i tęsknoty. Śpiwór w drodze czy karimata już nie grzeją, nie dają ani ciepła ani ukojenia, czeka się na słowa, na rozmowę, lub choćby - słuchanie cudzego głosu.
Boże, jak wiele znaczy wtedy drugi człowiek...
Jego obraz, jego broda czy wąsy, czy oczy - ich spojrzenie, czy zapach skóry... okrytość sobą nie wystarczy. Zwłaszcza gdy jest się daleko od domu. Jest się takim zagubionym i zagmatwanym, i takim samotnym wśród gwiazd.

Pamiętam takie zdarzenie z drogi, też wyśnione... najpierw... a potem się zdarzyło.
Kładziemy się wieczorem, sześć panien spać, obok siebie na dość szerokich materacach. Sala gimnastyczna, mrok zapada szybko, część z nas wstaje na Jakubowym Szlaku bardzo wcześnie i chce rozpocząć swą wędrówkę tak, aby jak najwięcej kilometrów mieć za sobą - ja nie śpię dobrze, podemną błękitna chusta - jak zwykle. Mam złe sny, pocę się, nie mam się do kogo przytulić, czuję jakby cały świat mnie odpychał, żegnał się ze mną. Zaprzestaję walki...
I wtedy budzę się, jest ciemno, ale dziwnie się czuję - otwieram oczy - patrzę i jestem pośród sześciu dziewczyn jedyną śpiącą do góry nogami - odwócona o 180 stopni, głową do dołu, zamotana... w niebieski całun. I w niebieski - mój mały śpiwór, mumię, na niebieskiej dmuchanej podusi. 
Nomad... wędrowiec po szlaku, szlaku spadających gwiazd. Tylko zielonooki.      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz