Moja inność - ta co boli, co słowa pieśni przemienia, tak, że znawca i mój mąż i pewnie autor słów - są wkurzeni, zdenerwowani lub przejęci " jak tak można".
To ona i w Compostelli mnie nie opuściła:
Tak było i wtedy, gdy w jednym z miast, o poranku obudził mnie ruch ludzi, szmer... Czas było już wstać w drogę.
Godzina 4 lub 5 rano, całkowita ciemność, nie tak jak w Polsce w lipcu, o świcie. Tu w Hiszpanii brzask przychodził po 6-rano. Wyobraźcie sobie, zasnęło nas 6 w pozycji powiedzmy głowami do okien sali gimnastycznej, na materacach przy sobie ciasno rozłożonych. Obudziło się nas powoli 6 dziewczyn z Polski, tyko że ja, jak zegar - miałam głowę i dłonie po przeciwnej stronie, w "ich" nogach. Zwrot o 180 stopni!!! W czasie snu, przeszłam tarczę o 6 godzin, spałam więc i obudziłam się do góry nogami - można rzec...
Tak wygląda moje dopasowanie do wspólnoty. Pod wiatr...
We wspólnocie, nawet w drodze, w pielgrzymkowym szale - ja dalej i nadal jestem tą samą osobą, tą samą Ja, tym samym człowiekiem.
Nawet jeśli mam być "trybikiem", składnikiem potrawy w zestawie, z pewnością - zostaję pestką lub w też papryczką chili.
Naturalnie inne osoby, także - podbijają moją inność i niepowtarzalność. Całkowitą. Nawet to, że wracam jako jedyna dziewczyna z facetami, w klimatyzowanym pojeździe kurii, zwykłym Mercedesie Benz czy innym 8-osobowym, jaki przecież sama prowadziłam 6 dni wcześniej ponad 90-100 km na godzinę z Satrii, z gór Galicji - do de Gonzo, do Compostelii, blisko 230 km... ciemną nocą, obcą drogą. Razem z Iwonką, na zmianę, z głową w mapie - bo gdzie i jak marzyć w tym czasie o nawigacji w samochodzie.
Obcy kraj... zimny lipiec 2010. Ciemniej i deszczowo, chłodno - tak inaczej... Bez-lecie. Kompletne bez-lecie, choć początek lipca...
Jestem Inna. Taka chcę pozostać, chcę być. Bo tylko taka być lubię i taką siebie wyobrażam sobie, taką tylko być chcę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz