Moja droga do Santiago de Compostela szlakiem w Jakubowym Roku 2010 Górami błotem w deszczu ku Polu Spadających Gwiazd. Podobno w ich blasku dopływała do wybrzeży Iberii łódź z ciałem jednego z dwunastu apostołów, Jakuba Starszego. Podróż stała się moim osobistym Camino. Ludzie ból stóp Okaleczenia Kroki Słowa Plecak Pot Łzy Rozmowy Cudowne spotkanie Śpiew Nie zapomnę nigdy! Choć tylko 12 dni w drodze Z tego 7 spędzonych na szlaku, zmieniły całe moje życie Wywróciły je do góry dnem
środa, 11 grudnia 2019
Poem: Pielgrzym
sobota, 7 grudnia 2019
Dowolny chapter czyli "Onion and apple"
Podróżuję i idę... Jest różnie. Czasem mnie "niesie", niosą nogi... a czasem nieustający śpiew mój i ten drugi, w mojej głowie...
No bo to są dwie różne sprawy. Dwa zadania.
Wszak część z podróży do Composteli, przejechałam busem. Z kilkoma chłopami i z 6 dziewczynami z Polski. Ale trzeciego dnia - już szłam sama, oddalona i odcywilizowana, pomiędzy różnymi językami i ich bogatym i jak najbardziej różnym brzmieniem. Zakręcona jak twister - aż wreszcie, bo to właśnie było dla mnie najważniejsze - szłam w swoim tempie.
Szłam aby dotknąć gwiazd...
jakie (przecież i tu) na te pola i pagórki, w tę płytką nieckę wielkiego miasta, w mocy swej spadały ciemną nocą, gdy do brzegu przybijali. Dokładnie do tej mieściny czy miasta - odległej o ok.57-60 km stąd.
Dziś to miejsce nazywamy Fines terra - zakończenie ziemi, lądu, koniec kontynentu w jego europejskiej części. Miejsce najdalej wychylone na zachód...
Gdy tak szłam uboga jak mysz, po drodze zbierałam co się tylko nadawało do jedzenia, cebulę jaka spadła ekspedientce lub porzuconą przy polu, leżącą w prochu drogi. Jabłko, które dopiero spadło z jabłoni. Wpijałam się w słodycz czy cierpkość, kwaskowość, wąchałam je, trzymałam w dłoni, bo w drugiej niosłam bidon, ciągle wypełniany, na bieżąco dopełniany świeżą źródlaną wodą...
Bo tak jak w 2010 roku, jak w Hiszpanii - nigdzie indziej i nigdy nie smakowały mi one, owoce i warzywa. Pamiętam szokujący smak i radość gdy udało mi się kupić taniej owoce, gdy wgryzałam się w nie. Nigdy nie jadłam tak pysznej zupy z warzywami i soczewicą.
Pyszności... Kawa o poranku... późnym poranku bo od godziny 4-5 rano już się wychodziło z "albergi", kwatery lub opuszczało salę gimnastyczną. I ludzki potok, jak co dzień, w upale i w cieniu, w górach i na równinie płynął... cicho i w skupieniu, w rozważaniach, może też u większości cichą modlitwą okraszony...
Compostela. Jej sąsiedztwo... port.
To tu przybiła po drodze z ziemi świętej, może z Tesalonik, Koryntu czy Suzy, czy lub innego greckiego portu, samotna łódź... "Wieziono" nią ciało św. Jakuba Starszego. Pierwszego apostoła i biskupa wśród ludów pogańskich, żyjących bez wiary - dotychczas. Bez wiary w Jezusa. Wieziono ciało, by uniknąć zapomnienia i kary. Męczeństwo było wtedy w modzie...
Podróże i przemieszczanie się, ucieczki, rozstania jako dążenie, marzenia o odnowie w Duchu, sny o potędze. Rozważania na sucho... Jako ciągłe oddalanie się i rezygnacja ze związku.
Jak to pisze Olga Tokarczuk, w książce "Bieguni" o byciu w ruchu, ciągle w drodze, o wielu ludziach poznanych, zasłyszanych, obserwowanych... O wielu przyjaźniach lub tylko pewnych "wariantach" poznawania ich. Ano tak - byłam i ja w tym marszu, z nimi i do nich szłam. Z nimi po drodze, obok nich... Byłam mijana i mijali mnie wielokrotnie, potem ja ich wyprzedzałam - stąpaliśmy po tym samym prochu i kamieniach, moja stopa, twoja noga...
A teraz wiem, że wspólne - trzy dni stają się wiecznością, modlitwą, trwaniem. Na tym samym 'camino'... w tej drodze, ja i on. Ja i ona.
Muzyka. Ringin' bell. Na piersi - kokardka biało czerwona.
Tokarczuk przemieszczająca - szukająca inspiracji, podróżuje też słowem, niesie mnie i swoich czytelników - przez historię, życie, zmianę, legendę i genealogię. Także w swoich "Księgach Jakubowych" przez zdarzenia rodzinne, koligacie, przez krew.
W rodzinnym otoczeniu staje się ciasno pewnego dnia, ciążą przeżycia, historia i przeszłość, zwalają się na głowę wszystkie zasługi i pochwały tych innych, lepszych i silniejszych... Tych z sukcesami, i tych, co znów - dali radę...
A tam, na szlaku, ostatnia droga... cicha droga... Za nogą - noga... Człowiek zdany na siłę swoją i swoje mięśnie. I pot, i cierpliwość.
A może ja nie ostatnia, i nie pierwsza z żyjących. W drodze tego "Jakubowego zastępu."
niedziela, 24 listopada 2019
Mocni wiarą
Nigdy sami, zawsze w poczuciu wspólnoty.
Od wieków bycie chrześcijaninem zakładało to autentyczne poczucie bycia członkiem wielkiej rodziny. Nie tylko praktyki religijne. Autentyczne bycie. Aktywność polegająca na służbie, byciu potrzebnym, pokornym chowaniu się za czynami, bez samochwalstwa czy totalnej popularności.
Trudności? Masa, bo mają i powinny być. Nikt nie obiecuje, że przejdziemy to życie łatwo i przyjemnie. Nie ma bowiem darmowego nieba. Choć przecież niebo jest też tu - na ziemi.
Jeśli chcemy komuś pokazać twarz, swoją twarz - to niech to będzie twarz jasna - pełna światła i mocy, jaką daje miłość. Dzielenie się nią, życie nią. Rozwijanie jej, wzrost w polepszaniu relacji. W bliskości.
Nie tworzymy barier, nie budujemy granic nie do przekroczenia. Będąc sobą, pozostajemy w relacji, prawdziwej i pełnej. Czasem nawet - bolesnej...
środa, 20 listopada 2019
Istota pielgrzymowania
Miejsce do jakiego zdążamy...
Cisza, tajemnica.
Drugi człowiek...
Drobiazgi jakich dotykamy, zanurzenie się w modlitwie lub w modlitewnym szepcie, milczeniu.
poniedziałek, 23 września 2019
Podnosimy się tylko wtedy, gdy wcześniej upadamy
Aby się podnieść, musimy wcześniej upaść. Chwiać się, nie być pewnym... Mieć moment słabości, swoje zwątpienia, drżeć jak liść... Musimy się zmieniać.
Na życzenie, ale oby tylko na swoje.
Głęboko oddychać, zastanawiać się nad konsekwencjami swoich działań. Myśleć... Także powinniśmy rozwijać swoją dobrą i lepszą stronę, dociekać, walczyć, umacniać innych, być dla... Towarzyszyć innym w trudnościach i wspierać...
Dzielić się dobrym słowem, nie kąsać, nie umierać, nie zabijać siebie i innych, nie rozdawać razów...
Żyć, żyć grubo i mięsiście - nie kłamać - że tak mamy, że jak zwykle, że chcieliśmy dobrze a byle jak wyszło.
Musimy ćwiczyć to nasze człowieczeństwo, byśmy "na psy" nie zeszli. Nie stoczyli się w dolinę. Z dnia na dzień...
Narodziny zła...
Zło...
Grzech - czyli osłabienie wiary...
Wypłycenie jej głębokości, jej przenikania każdego z naszych działań, sądów, myśli, zagubienie świadomości i samooceny, durszlak i sito - zamiast refleksyjności, zamiast holistycznej wizji i spojrzenia na cały nasz dzień i jego aktywności...
Unikanie refleksji i podsumowania: marny rachunek z dnia, sumienia naszego rachunek, pobieżny i słaby przegląd.
Wielu z nas nie korzysta z wolności, a z niezależności. Niepodległości...
Nie myśli, udając że nie wie, nie rozumie, nie zna. Szybko udziela odpowiedzi. Szybkie nie załatwia każdą wątpliwość i słabość. Nie biorąc odpowiedzialności za słowa i czyny, jakie po nich wszystkich następują.
Są smutni, choć głośni. Zagłuszają wyrzuty gasnącego sumienia.
Odstępstwo, rezygnacja i odejście, apostazja. Każda z tych opcji przedstawiana ludziom w atrakcyjny sposób. Mocno eksponowane, polecane, ukazywane w kolorowym opakowaniu i wielkim pudle z kokardą - niczym podarunek losu.
Współczesna moda...
Jak żyć i postępować?
Jak trwać w wierności...
Z kim przestawać i komu wierzyć, z kim trzymać...
Jak to możliwe - że nadal stoję pod drzewem wiedzy o wszystkim, o dobru i złu, pod drzewem poznania... I nadal mam wzrok utkwiony w jego owocach. Nadal słyszę przenikający, wiercący uszy syk zwierzęcia, które próbuje przejąć nade mną kontrolę.
Zmusić, ponaglić, przekonać - uatrakcyjnić...
Obok mnie - stoją tysiące podobnych, innych, analogicznych.
A wielu z nich - zajada się jabłkami, prosząc o więcej, jeszcze więcej...
poniedziałek, 27 maja 2019
Jak to możliwe...
Zabijamy dzieci. To praktycznie śmierć na życzenie...
Uśmierzamy ból i starość - gasząc życie "na żądanie".
Staramy się za wszelką cenę przedłużyć młodość. Za wszelką - pewnie po to są tworzone coraz nowsze kremy ale z tym samym składnikiem - łożysko, najczęściej ludzkie... Zatrzymujemy czas... Chcemy go zatrzymać, wydaje się nam że potrafimy. Grzebiemy w człowieku, w jego mózgu... a potem...
Robimy rzeczy skrajnie już graniczące z szarlatanerią. Grzebiemy już dawno w ludzkich genach. Klonujemy... na razie podobno tylko zwierzęta, choć w Chinach i reszcie Azji - wszystko jest możliwe, a żadnych granic... Gromadzimy krew pępowinową - a nuż uratuje, pomoże i ożywi... Często dotykamy magii, pomijając tylko naukę i naukowe podejście w świetle ustaleń i badań, trwających a nie tylko eksperymentalnych...
Ludzie imają się wszelkiej szansy by ocalić, uzdrowić... nawet gotowi są złożyć podpis pod cyrografem, zamienić się miejscem z kimś innym czy bliskim...
Diabli na to patrzą...
Diabli się cieszą.
Podnieceni tym, jak mało muszą sami wkładać wysiłku, by uwodzić kolejnych ludzi...
- bo wielu z nas, tak wielu ludzi dobrowolnie wybiera zło. Sami w wielkiej liczbie wchodzą w sfery ich silnego działania, aktywności, siły...
Jak to możliwe, że to, co wyniszcza człowieka fizycznie i duchowo, co rani wrażliwość i delikatność - jest bezduszne i bezrefleksyjne - nazywane jest przyjemnością...
Zło pączkuje, rozwija się jak pasożyt. Jak rak...
Ukazywane jest jako coś słusznego lub usprawiedliwiane, jako jeszcze jedna propozycja. Jako okazja do "wolnego wyboru" - mimo że jest zwykłą niewolą, czymś co trwale zmienia i kształtuje ułomnego człowieka - człowieka z niewielkim poziomem empatii. Nieczułego, zimnego, chorego z nienawiści czy ogarniętego żądzą przemocy, chęci zabijania, odwetem - zemstą, oskarżającego, potępiającego lekkim słowem drugą osobę...
poniedziałek, 25 marca 2019
KOBIETA BLOGGER'a - co ja Mu powiem??? to, co zwykle...
No bo - jak, z przeproszeniem mam nie być zaskoczona...
No jestem, nie zmienię tego...
"Nie ma bata"
Toż Bóg kiedyś mnie zapyta: dawałaś zgodę lub przyzwolenie? Dawałaś na wszystko? Wszystko wolno - piekła nie ma?
Na niezgodne z naturą zachowanie czy ostentacyjną "prezentację" tych oto "walorów", gestów - mowy i zachłannego uśmiechu. Na pewność siebie graniczącą z bezczelnością i zagrażającą powoli także i mnie, mojej orientacji.
No nie ma bata... muszę być w zgodzie sama ze sobą i szczera... Ze samą sobą, moim ukształtowanym wnętrzem, no przecież właśnie tak będę na tę rzeczywistość patrzeć. Taką jaką zostawiam. Będę na nią patrzyła z dystansu... Po tych moich dziesiątkach już lat życia,a w tych "stuleciach" czy 200-leciach życia mego nie inaczej...
A potem, gdy tu zniknę, przed Bogiem moim zaśstanę, przed moim "Stworzycielem" i zarazem moim Zbawicielem"
...co ja Mu powiem...
A że tolerancja, że Kraków to nie zaścianek, że Europa sięgnęła znów tradycji starożytnego Rzymu i tych późniejszych wyzwolonych czasów francuskich "bawidamków" XVII - XVIII wieku, no patrz Mała: zasadzani jak kapusta włoska czy brokuła - na polskim tronie...
Tak sztywno poruszający się po naszej tradycji i kulturze i chorowicie wyglądający, i wszyscy ci - roznoszących "trypa" po Europie...
Tak usilnie przywożonych do zimnej, chłodnej Polski Franków z każdej (z ich dynastii). Dobór negatywny: import "franków"... w dziób kopanych... Dziś - nawet waluty o tej nazwie nie mają, już nie pamiętają nic i niczego...
Ale walczą i biją - policja i ludziska wszelkiej maści - swoje kości i twarze, łamiąc wszystkim i sobie wzajemnie,nie ważne iż policyjne - ważne kto w kamizelkach...
Pomarańczowa, a może żółta - czarna z napisem - no nie!!! nie tak!!!
Bo to czas, czas najwyższy na naszą rewoltę tu, w Polsce...
Znów to jest nasz "czas najwyższy".
Grzebnąć w emocjach. Walnąć pięścią w stół...
W myśli i czynach, w uczynkach...
Bo wtedy w czasie "bezkrólewia"szlachta nigdy się nie dogadała, a wielmożowie by się powybijali - gdyby z jednej z rodzin - tę królewską linię - uczynić, usankcjonować...
Więcej czarownic do spalenia nie było, nie zarejestrowałam wtedy...
Przetarłam oczy - a oddając ciuchy w Reserved... nie wiem już czego chciałam.
A chciałam...
Inna z myśli...
Dość.
Ja tak mam, nie poradzę... Pracuję tak nad sobą - by białe dla mnie było białe, a czarne - czarnym. Jak starotestamentalny Jeremiasz wystrachany, jak prorok Izajasz ryzykant po całości i mędrzec, tak - abym zło, mogła spokojnie nazwać złem, dać miano mu. I wtedy, od niego odwrócić się całą sobą, plecami... Je przydepnąć, przytrzymać za ogon, zmacerować, zabić je w zarodku... aby mi się nawet do stopy - nie przykleiło...
Stanę tam, przed Bogiem - jak każdy z nas. Nawet jak ateusz czy agnostyk... Jak zbuntowany anioł, jak każdy z tych morderców czy z żołnierzy na frontach wojny, którejkolwiek ze stron.
Ale ja - przynajmniej w pokorze i po znojnym życiu. W prawdzie stanę...
W prawdzie powiem i będzie to też prawdziwe.
Kochałam. Czasem do szaleństwa, do grzechu...Tego się będę trzymać - bo na kłamstwie i kombinatoryce - wywraca się dziś wszystko, i cały ten świat...
cały ten zgiełk - jak śpiewali klasycy naszego, polskiego rock'a, prawdziwego i pełnego mocy, muzyki rockowej lat 90-tych ubiegłego stulecia.
Wowww...
A ja mimo wczoraj... jestem też taka sama
mimo wczorajszej Eucharystii dla neokatechumenów u św. Marka...
a tym samym...
i liturgii zmienionej tego dnia, w stosunku do wielkopostnej...
oniemiałam
Czytając nocą, i jednymi - i drugimi słowami... ten dzień... piękne... i te, moje
i te - zasłyszane i przeżyte sercem i obrazem...
I te pod którymi (ich wpływem) teraz piszę - słuchając ich raz jeszcze!!!
W głowie i przed oczami!!!!
Ta niemłoda już: Samarytanka - czerpakiem podająca wodę, komu???
Jezusowi...
prowokuje go - do akcji, słowa i czynu...
co zrobiłby Żyd, ortodoksyjny - co Lewi, lub z pokolenia Jakuba -
ale co - człowiek?
Pobili by się? Z pewnością - wisiał w powietrzu rękoczyn? Apostołowie w szoku...
Ona podaje czerpak i piją... oboje...
Komu - Jezusowi....Dawcy Wody Żywej - Jezu!!!!!
z obrazu każdego z nas, bo to my właśnie spoza Izraela -
my jesteśmy z tych "innych owiec" z_tych obcych OWOCÓW",
z Pawłowych - z każdego nowego strumienia
I niejako z każdego człowieka pełnego dobra, cichości i pokory, mogą się -
dzięki bożej mocy
co dzień, co noc...
Tak działa ożywcza woda
Ona podaje czerpak i piją...
Są razem w tym czynieniu, w rozmowie i spożywaniu -
ona podaje wodę a on jej dłoń -
Jezu!!!!! To ty tam jesteś i tego dnia....
w samotnej celi tej, jaką miano za szaloną i chorą,
ciągle chorą i chorowitą zakonnicę -
te strumienie, ta woda z krzyża i krew....
Nie - jeszcze nie, na krzyżu przebitego a już wzrok przywróciły -
prawie ślepemu żołnierzowi Rzymu - zwykłemu "uczyńcowi pchnięcia w bok Jezusowy"!!!
Gość, gospodarz w roli gościa i wędrowca...
spoza owczarni...
z Pawłowych dzieci-
Może dłońmi leczyć, serca szyć i mózgi... umysły i ciało, oczami duszy widzieć, zaglądać i lepić,
emocje i ból, rany - leczyć wszystko - i wszystko naprawiać,
a kobietom - dotykiem głębokim, do trzewi nawet i emocjonalnie -
mocy i sił, i zdrowia - przydawać....
co noc...
rodzić się, odnawiać - wydobywać dzięki jego dłoniom z codziennego gnoju człowieka
wszystko
- uśmiech dziecka
piątek, 22 marca 2019
Prawda mnie wyzwoli... KOBIETA BLOGGER'A
Kierujemy się emocjami...
Czy kobiety??? Czy one bardziej... Nie - każdy i każda z nas. Oczywiście, przez moją grzeczność, nie podkreślam, że "ciepli" czyli "Sam Wiecie Kto"... cały czas są w emocjach, one im gmatwają i rozmywają - nie tylko serce i duchowość, czy jakiegoś tam "podszeptywacza" niby jakiegoś duszka - takiego błękitnego, przyklejonego do obrazka, do ramienia - jak dymek.
Ale to całe ich "jestestwo", jego istota, jest słabością i ciągłym urażaniem... Wrażeniem że są urażani, dyskryminowani i odrzucani - przez wszystkich i wszędzie - w każdym zakątku i w urzędzie... ignorowani i umniejszani.
Już nawet ja - w codziennym rachunku sumienia - obrabiam to w myśli: czy nie popatrzyłam zbyt krzywo i zaskoczona, ale jednak może. Czy w spojrzeniu "oceniająca" lub "piętnująca",
Na tę parkę "ciepłych", patrzę, jak ich moja Ania nazywa - na "tych dwóch" wchodzących do galerii - na kawę czy zakupy (KaZet-KaZet...ki itd.)
Z ich - ich gestami, twarzą i z tym ich tembrem głosu,w przesadnie wielkich szklanych okularach, bez korekty pewnie. Torebka - bo nie torbiszcze, nie plecak - na przegubie, dokładnie jak u kobiety - totalnie, zero obciachu!!!
W ogóle... nic...
nie ma żenady, nie ma zastanowienia, nie ma też żadnego drwala ani hydraulika w nim, w nich....
Pustka, pustostan... Zerowy procent faceta w facecie.
Tak przesadnych w każdym calu... Przerysowanych. A to nie Singapur, nie Bangkok... nie ulica Amsterdamu... Ale Kraków.
Od urodzenia - ja przecież mieszkam w Polsce, w Krakowie...
W jej cnotliwszej części mojego kraju...
W historycznej i w długo-wiekowej stolicy tego kraju, nadal - nad Wisłą, w Krakowie...
A Ja??? Ja, mam coraz bardziej "maskulinujące" się w tej niecodziennej przecież rzeczywistości, a z konieczności żyjące aktywnie i pełną parą - jednak na pewno osobniki rodzaju żeńskiego, dwie córki. Jedną - na medycynie, a druga - inżynier już - geodeta, pierwsza z urodzenia - zresztą, robi aktualnie kolejne studia techniczne...
A to wtorkowe, "sklepowe" tandetne zjawisko, ma chyba swoje instagramowe aktywności, stronki czy blogi, może vlogi jakoweś lub coś na bieżąco na "insta" wrzuca. Na swoim wizerunku i jego kreowaniu pustym pewnie zarabia, może ma linię perfumy czy promuje ciuszki-fatałaszki. Ma lajki i "dyslajki" dzięki którym żyje, je i oddycha... ma fanów i może też jakiś "funpage"...
Zgrozo, o zgrozo, ja myślę. Już się boję włosy mi stają na rękach..
I na nogach... Wszystko to trwa minutę, może dwie...
"Na przeciw mnie" - minięcie się w drzwiach. W te ruchome drzwi galerii "Serenada"... pakują się oni. Ja - wychodzę lżejsza o jakieś 60 zł ostatnie moje, bo wyprzedaże...
Oni - ???
Z ich wizją... wrażeniem, z jakąś wydumaną i karykaturalnie podkreślaną prawdą, wykrzywioną w oprawach ich okularów.
No nie... Nie!!!
No bo - jak, z przeproszeniem mam nie być zaskoczona...
No jestem, nie zmienię tego... Nie ma bata.
Toż Bóg kiedyś mnie zapyta: dawałaś zgodę lub przyzwolenie??? Na niezgodne z naturą zachowanie ale i na ostentacyjną prezentację tych "walorów", gestów - mowy i zachłannego uśmiechu, zaborczego i afiszowanie się z nim.
No nie ma bata... muszę być w zgodzie wewnętrznej i szczera...
Ze samą sobą, no przecież jak tak będę na tę rzeczywistość jaką zostawię patrzyła - jak kiedyś na nią zerknę z dystansu... Z perspektywy wszystkich moich lat życia, w tych moich "leciech" - 100-lecie czy 200-lecie życia mego...
I przed moim "Stworzycielem i Zbawicielem" gdy stanę...
Co ja Mu powiem...
A że tolerancja, że Kraków to nie zaścianek, że Europa sięgnęła znów tradycji starożytnego Rzymu i tych późniejszych wyzwolonych czasów francuskich "bawidamków" XVI-XVIII wieku... patrz: tak zasadzani jak kapusta włoska czy brokuła - na polskim tronie.
Tak sztywno i chorowicie, nieadekwatni, tak roznoszący trypa...
Tak usilnie przywożeni do zimnej, chłodnej Polski - Frankowie, Wazowie, Walezjusze czy Sasi - z każdej z tych dynastii.
Selekcja i dobór negatywny: import "franków" w dziób kopanych...
dziś nawet waluty o tej nazwie nie mają, już nie pamiętają...
Ale walczą dziś na ulicach, biją - kości nóg, rąk i twarze - łamiąc wszystkim tym, co w innych niż policyjne - kamizelkach...
Pomarańczowa, a może żółta... Nie zgadzam się, na tę formę i treść i uzasadnienie - nie, nie tak!!!
Bo czas to jest dla nas - na naszą rewolucję...
Znów to "Czas Najwyższy"...
Grzebnąć w emocjach. Walnąć pięścią w stół...
W myśli i czynach, w uczynkach...
Bo kiedyś, historycznie - szlachta się nie dogadała, a nasi wielmożowie by się powybijali, gdyby z jednej z rodzin tę królewską nagle przyszło im - uczynić, usankcjonować...
Więcej czarownic do spalenia nie było, nie zarejestrowałam wtedy - oddając ciuchy w Reserved... Tylko chciałam...
Dość.
I jeszcze bardziej - dość!!!
Ja tak mam, nie poradzę...
Pracuję tak nad sobą - by białe dla mnie było białe, a czarne - czarnym - abym zło, mogła spokojnie nazwać, dać miano mu, i od niego odwrócić się całą sobą, plecami.. przydepnąć, zmacerować, zabić je w zarodku, by mi się nawet do stopy - nie przykleiło...
Stanę tam, przed Bogiem - jak każdy z nas. Nawet jak ateusz czy agnostyk...
Ale ja - przynajmniej w pokorze i po znojnym życiu.
W prawdzie stanę... W prawdzie powiem, i będzie to też - prawdziwe.
Tego się będę trzymać - bo na kłamstwie i kombinatoryce wywraca się dziś wszystko, i cały ten świat... cały ten zgiełk - jak śpiewali klasycy naszego, polskiego rock'a. Mocnego, prawdziwego i pełnego siły uderzenia, mocy zmiany lat 90-tych ubiegłego stulecia.
Wowww - to jest i to był mój świat...