czwartek, 12 stycznia 2017

Odpowiadać a nie przegadać

Zachwyt i zdumienie w jaki wprawia mnie każdorazowo lektura spuścizny jaką pozostawił po sobie wyjątkowy ksiądz Janek Kaczkowski odchodząc w ubiegłoroczne święta Wielkanocne, jest dla mnie zdumiewająca, zachwycająca i inspirująca...

Ten zwykły mały człowiek i ksiądz z charyzmą i siłą ducha na miarę olbrzyma rzuca na kolana wielkich ludzi, mnie, na łopatki oraz na kręgosłup... każde słowo dziś, codziennie - każe mi milczeć i myśleć zanim coś powiem. Zwłaszcza, gdy będzie to opinia czy ocena...

Zachwycam się teraz bardzo jego ostatnią rozmową "Dasz radę!", poruszającym dialogiem nie tylko z autorką i pomysłodawczynią tej ostatniej rozmowy, ale też z rzeszą internautów i miłośników portalu denon.pl którzy do księdza Kaczkowskiego chcieli i nie bali się wcale pisać, radzić się i pytać po ludzku....  
Zachwycam się tym jego spokojem, konsekwencją i powagą, przyjmuję słowa, rozważam - potem trawię je i milczę...

Idę mocno oparta stopami na ziemi, stąpająca po bruku - i głowę zadartą mam bo patrzę w niebo, w twarz Boga żywego... w jego dzieła dookoła mnie. To najlepsze i najpierwsze dla mnie zalecenie. Ale potrzeba mi tych upomnień i przypomnień...

W poniedziałek miałam niesamowicie wymagającego młodego klienta, chłopca w wieku ok. 8 lat - w bezsilnej wściekłości, w buncie - który zaciął się w sobie, w gniewie i płaczu... stał, oporował i próbował tylko uciec. Trzeba było czasu - rozluźnienia, rozmowy, uśmiechu i żartu... bardzo dużo czasu... po blisko godzinie już szczebiotał, opowiadał, dzielił się tym co mógł zamknąć w słowach... 
I tylko po co ja tam dokładałam swoje słowa. Swoje człowiecze i psychologiczne - dopytywanie...

Zatrzymał mnie w tym, osadził. 
Kilkoma słowami: przepraszam, czy ja mogę... czy teraz ja mogę powiedzieć... Odebrał mi głos, zawalczył o siebie, byłam w szoku... 

To z czym sobie nie radził wcześniej dojrzało w nim w kilka minut, chwil, w ciągu dwóch - trzech kwadransów - przeżył lawinę uczuć od złości i bezradności... Wściekłości, bez cienia nadziei... Choć wczoraj miał kolejny atak buntu, niezgody na sytuację - na to że musi iść do domu inaczej niż jego koledzy i koleżanki, bo mając 6 godzin nauczania nie jest jak oni 22-25 godzin w szkole, najlepiej oddawało stan jego rozdartej duszy...
Moment buntu nadchodzi, ale wiem - że może go opuścić, bo jest czasem - potrafi być aktywny w panowaniu nad sobą, bo gdy mówi, emocje - te trudne chowają się - a oczy błyszczą mu podnieceniem, radością, wdzięcznym uśmiechem, że ktoś poświęca mu chwilę...

Człowiek musi być, nie jakoś, ale w sposób określony, definiujący go i spójny z jego osobowością i charakterem na tej ziemi, zaznaczyć w ten sposób swoją obecność... Musi, inaczej się udusi... lub w sercu - rozpęknie!!!

poniedziałek, 9 stycznia 2017

#Ja Jako Inna

Ta inność tak mnie zmieniła i tak pozwoliła trwać, coś co jest mi całe życie właściwe, jest moją cechą immanentną. 

Moja inność - ta co boli, co słowa pieśni przemienia, tak, że znawca i mój mąż i pewnie autor słów - są wkurzeni, zdenerwowani lub przejęci " jak tak można". 
To ona i w Compostelli mnie nie opuściła:

Tak było i wtedy, gdy w jednym z miast, o poranku obudził mnie ruch ludzi, szmer... Czas było już wstać w drogę. 
Godzina 4 lub 5 rano, całkowita ciemność, nie tak jak w Polsce w lipcu, o świcie. Tu w Hiszpanii brzask przychodził po 6-rano. Wyobraźcie sobie, zasnęło nas 6 w pozycji powiedzmy głowami do okien sali gimnastycznej, na materacach przy sobie ciasno rozłożonych. Obudziło się nas powoli 6 dziewczyn z Polski, tyko że ja, jak zegar - miałam głowę i dłonie po przeciwnej stronie, w "ich" nogach. Zwrot o 180 stopni!!! W czasie snu, przeszłam tarczę o 6 godzin, spałam więc i obudziłam się do góry nogami - można rzec...



Tak wygląda moje dopasowanie do wspólnoty. Pod wiatr...

We wspólnocie, nawet w drodze, w pielgrzymkowym szale - ja dalej i nadal jestem tą samą osobą, tą samą Ja, tym samym człowiekiem. 
Nawet jeśli mam być "trybikiem", składnikiem potrawy w zestawie, z pewnością - zostaję pestką lub w też papryczką chili.
Naturalnie inne osoby, także - podbijają moją inność i niepowtarzalność. Całkowitą. Nawet to, że wracam jako jedyna dziewczyna z facetami, w klimatyzowanym pojeździe kurii, zwykłym Mercedesie Benz czy innym 8-osobowym, jaki przecież sama prowadziłam 6 dni wcześniej ponad 90-100 km na godzinę z Satrii, z gór Galicji - do de Gonzo, do Compostelii, blisko 230 km... ciemną nocą, obcą drogą. Razem z Iwonką, na zmianę, z głową w mapie - bo gdzie i jak marzyć w tym czasie o nawigacji w samochodzie.
Obcy kraj... zimny lipiec 2010. Ciemniej i deszczowo, chłodno - tak inaczej... Bez-lecie. Kompletne bez-lecie, choć początek lipca...

Jestem Inna. Taka chcę pozostać, chcę być. Bo tylko taka być lubię i taką siebie wyobrażam sobie, taką tylko być chcę.