wtorek, 16 grudnia 2014

Muzułmańska fasada z cukru i z waty

Islam to już nie religia, to tylko ideologia, wytarcie twarzy skrwawionej strzępami ludzkich ubrań i ciał - ofiar...

Nie potrafię opisać swojego gniewu i rozczarowania tą monoteistyczną religią, tym przyzwoleniem na napaści, na ofiary i bezkarność zabójców, z których czyni się bohaterów. Puste słowa i okrutne czyny. Mahomet chyba im się w grobie przewraca a Allah, musi się mieć z pyszna, przy takim podpisywaniu jego imieniem przemocy i zbrodni, przy usprawiedliwianiu całego zła czynionego przez ludzi bez serc i bez mózgów. 

To ma być religia??? To budzący żal i gniew fanatyzm... Pustka zastępująca brak pokory, brak braterstwa. To dziwny czas, gdy Jezusa, Jeshuę nazywają jednym z muzułmańskich proroków, a dla mnie - ten Jezus to wszystko, to cała miłość i On znaczy moją wieczność, to prawda jedyna i dobro...

A on dla nich też jest "kimś", a tak daleko im w sercu do człowieka, do wybaczenia. Ta religia bez kompromisów - ani nie wybacza, ani nie zbliża, nie tuli nikogo do serca - swoich każde wyżynać i strzelać do nich, gnębi kobiety, nie szanuje wolności... Rzuca nie na kolana - lecz na twarz, w proch, na ziemię... 

Mój Jezus i mój Bóg, Król mojego życia, a Ich Allah to inne światy...
Chyba mamy inne niebo. 
Chyba to ich, jest przesłodzone jak beza. Jak cukrowy lizak...

To ja raczej teraz, w grudniu, na moje niebo czekam, na jego otwarcie się. I na tę nadzieję, jaką ze swoim narodzeniem niesie maleńki Bóg - Człowiek. Na cichość z jaką przychodzi i wielki hałas zaraz po tym przyjściu. Na głos wycia, płaczu - rozpaczy - gdy umierał, wszelkie znaki na niebie i ziemi z towarzyszeniem jakich przyszło mu odejść, i przygotować to niebo, tę wieczność dla każdego z nas.

A... Czy oni, ci niby - muzułmanie - wiedzą, że dla nich też są miejsca w jego zbawczym, planie??? Ciekawe, czy domyślają się - gdzie??? Na co i na jakie miejsce zasłużyli - swoimi czynami i postawą oraz tym, jak traktują człowieka, każdego na swej drodze... No dalej, pofantazjujcie.

I bójcie się, o siebie się bójcie... 
 NARESZCIE  WY, WY  SIĘ  LĘKAJCIE...

poniedziałek, 24 listopada 2014

#ZATOPIĆ SIĘ W NIM....

ZATOPIĆ SIĘ  W  NIM

Po trochę, po pięć
Kocham iść - idę

Oddalona, wahająca się
Trudną sprawą, jej brudem

Pan we mnie tkwi,
Czasem myślę, że drży
Że boi się tego, czego nie mogę zrobić
Powiedzieć, odpowiedzieć
Krócej z nim, i dla niego tu siedzieć
Bez niego, wiedzieć
Przed obliczem Jego, całego

I że kajam się niezmiernie
Pochylam tylko głowę, płaczę tak, że drżę cała
W środku, we wnętrzu, tajemnie
Taka smutnie, totalnie mała
Znów sama, pojedyncza
Jak struna, jak ostatnia nuta
zagrana, zaśpiewana, 
zbyt trudna, znak o mnie, że "ta"...

Tylko się oddać, zaufać
Rzucić się w Niego, zatracić
Zapaść się po brzegi, kielicha ucapić
Dać się wypełnić, ulec... 
się oddać i oddalić, 
nie puścić Jego szaty,
pozwolić się ocalić  

Rany swe tylko wyleczyć, i innych też
ducha swego ocalić, i tysiąc innych serc

Do ciebie, w siebie, drżeć
Iść, biec...

24.10.2014 r.


POTĘPIENIE SAMEGO SIEBIE

#POTĘPIENIE   SAMEGO   SIEBIE

Podejście pod stromą górę, zbocze  z widokiem na szczęście...
Pierwsze, samotne moje wejście
Najpierw stopy nie czują gruntu, ziemia osuwa się w dół
potem  i  ja - nie czuję mych stóp, i już... 
jar, pionowa ściana i piarg -  są tuż tuż.
Oddech grzęźnie mi w piersi.
Spadam. Wiem, że są ode mnie lepsi.

Oddalam się od szczytu, znów mam daleko. 
Zbyt daleko, do Ciebie. 

Pewnie nie  dasz mi drugiej szansy?
Nie podasz dłoni, nie wstawisz się za mną...

A jednak. 


7.12.2013 


WIERNOŚĆ

#Wierność temu, który do istnienia i do życia mnie powołał... 
I stworzył mój każdy okruch i pył, 
te wszystkie i to wszystko - co się na mnie  złożyło. 

Wierna  mężowi...
Nie, nie tylko - może i wierna swej obietnicy, przysiędze i prawu... Ale jakże wrażliwa na to co z tym robi druga strona... Doświadczenie dwojga ludzi i świadczenie czegoś co na pozór "zwykłego" ale też trudnego. Trwanie w stanie a nie w emocji. Wrośnięcie, jak w drzewo, w grunt, w mur... Sznur pojedynczych chwil i zdarzeń, miłości i radości, związanie się jak stułą z taką samą, jak my, drugą osobą... W byciu "na wieczność", na ludzkie - zawsze...
Wolność dla drugiej osoby i z drugim człowiekiem??? Paradoks???   
Całe nasze życie koncentruje się na ułożeniu, walce i świadczeniu tego... Oddając w ręce, rękę - moją ludzką, dziewczęcą i człowieczą wolności, ja ją wtedy ofiarowałam mniej dojrzale - całe
21 lat temu. Do dziś potwierdzam każdym, no może co drugim dniem: oddałam, dałam i ofiarowałam, złożyłam ją w cudze dłonie...  
Wiem, to wiem...  Czasem, teraz - wyję do  ciemności, do księżyca,  o to, co zrobiłam... 

Potem milczę i słucham ciszy... Ona wie, więcej wie i rozumie, niż ja...

I jeszcze trwa teraz, i nadal będzie...
Tej totalnej ciszy, i tej - we mnie... 

Powoduję ciszę, by nie słyszeć własnych, pojawiających się pytań. 

Nie dopuszczać ich do siebie, ale i w sobie nosić, nosić zbyt długo... 

Co dzień biorę się "za życie", za działanie... 
Idę małymi krokami do działań niezależnych, do takich: "znów", "jeszcze" 
i "od nowa", do "nowa"... 

Do każdego jutra...

poniedziałek, 17 listopada 2014

Trwanie i czekanie...

CZUJĄC i CZUWAJĄC
Trudno mi coś rzec.  Dodać czy ująć - bo... sama chciałabym spędzić ten jeden, ten każdy dzień, tę noc, dzień i każdy następny. Wybrałam i wybrałabym podobną podróż, i teraz. I wybieram. Dziś wiem, że za każdym razem wracam z Drogi, z Camino “codziennego” szarego i pełnego pyłu, błota, deszczu i kamieni, rzucanych mi w twarz - znów do Compostelli.   Do marzeń... Do serca jakie tam "w kawałku swej drogi" zostawiłam. Znów do Hiszpanii. Dla mnie owocnej i dobrej, dla mojego męża (do dziś) - przeklętej. On zawsze bluzga me świętości,  ja  - trzymam  się  teraz  wiernie  świętości  naszego  małżeństwa. Wierności i bycia transparentną. Dla siebie i dla niego. Samotność mnie boli. Pożegnałam i wtedy, i dziś wiele i wielu... Rzuciłam mu pod nogi wiele moich skarbów, pereł przed wieprze.... licznych tych rzeczy, tych  - będących mi  skarbem...   Oddanych w jakiś sposób innych osób. Czy było wielu zapatrzonych i zadumanych w moje działanie... Samotność wybrałam, i tak... trochę nieświadomie, zaliczyła też to, co mam w życiu  “odsunięcie od siebie bliskich” i w małżeństwie, i w rodzinie. Wybór - jaki czułam że muszę go dokonać... Teraz czuję, że na wyrost, na złość zadziałałam, ale inaczej  już nie umiem. Inaczej,  nie  rozumiem  już, tego, jak  mogę  dla siebie  chcieć,  skoro  codziennie  powtarzam w głębi: "Tylko ty, tylko przy tobie, i z tobą",  bo sens ma "trwanie przy tobie..." 


sobota, 8 listopada 2014

Wiedzieć lepiej... to wcale nie znaczy "mieć się lepiej"


Wiedzieć lepiej, to dobrze i coraz lepiej żyć...
Żyć dla innych i w innych. Iść i dzielić się tym wszystkim, co się ma... Pozostawiać po sobie, możliwie dobre wspomnienie, owoce - jakich nie powstydziłby się nikt. Tak, by móc spojrzeć w oczy najbliższych i powiedzieć, wyznać: "Nie żałuję żadnej z tych rzeczy, jakie uczyniłem... bo wiem, że są i były dobre, są dobrem dla drugiego człowieka", lub też - "do dobra prowadzą, dobra uczą i ukazują je". I choć droga trudna i zawiła... idę. 
Jestem w drodze. Brnę przez deszcz, śnieg, przez pustynie ludzkie, nie straszny mi wiatr... 

Droga do prawdy jest jak droga do domu.
Sama często mam uczucie, że nie ciągnie mnie tam... 

Czuję, że uciekam przed codziennością - chcę być gdzieś, gdzieś indziej, wróciłabym i chętnie powtórzyła jakiś krok, działanie, przeżyłabym jakąś inną chwilę. Pragnę - i płonę - czasem. Potem tęsknię, i płaczę... Trzymając w ramionach coś, lub kogoś innego... mam głęboko osadzone jakieś "ale" - i jakieś blokujące mnie "stop". Brak ochoty i nadziei na to, co jest i co mnie otacza... I natrętne, niespokojne już myślenie o "jakimś dalej", "kiedyś" i "gdzie indziej", czymś nowym - nie do powtórzenia...

Mam takie wieczne i niemierzalne, dojmujące i głęboki odczucie...
.... że nie tu, i nie teraz ...
.... że jest jakieś inne "gdzieś" .... i  "kiedyś"

  

Po pierwsze wysiłek... wkładany w bliskość, bezpieczeństwo i wspólnotę

Wszędzie mi dobrze...
Mam takie dzieci - i takie dziewczyny, że jeśli te słowa wyjdą z ich ust, ucieszą mnie kiedyś... ale po kolei...
Po pierwsze zawsze mówię, iż dzieci wychowujemy dla świata, nie dla siebie. Ich "life" i ich wybory mogą nas uskrzydlać, wznosić na wyżyny, mogą też prowokować łzy czy wstyd... czasem zamiennie, czasem, aż do przesady poruszają nas... 
Oddalenie, wyjazd czy wypoczynek, droga w jakiej jesteśmy sami, odpoczywamy od siebie, jesteśmy w podróży lub wypoczywamy oddzielnie - okazuje się jakie relacje łączą nas, jakie dzielą... 
I wiecie, nie jest najgorzej..
Oddychamy tym samym powietrze lecz wiemy, dobrze jest w rodzinie, (z) całą rodziną i nadal, konsekwentnie - iść do przodu... 
Rodzina jest skarbem, bliskość zaś - najlepszą monetą...
Psuć - nie trzeba niczego, nawet nie wolno...

I tak świat zastawia na rodziny zbyt wiele pułapek. Bronimy się dzielnie, jesteśmy wytrwali, mądrzy, nie narzucamy się - trwamy, po prostu. 
Cóż, to co dobre bywa poniżane, kopane, bite, zawalane śmieciem - przez zło, zło zazdrosne i wytrwałe w takich działaniach... 

Czeka nas, w rodzinach - praca i zajęć bez liku, trud... 
Przełamywanie obaw oraz odrzucanie ataków i gwałtu - prócz radości - porażki i dotkliwe upadki... i jak to kochać??? 
Ano, trochę przez łzy czy czasem dodatkowo przekazując jeszcze więcej innym - 400% 
radości i przeżywając ją w dwójnasób. Tylko zaufanie, bliskość i więzi - to nas może ocalić, zmotywować do odzyskania wysokiego stopnia wspólnoty, poczucia bezpieczeństwa i osiągnięcia największego zadowolenia. 
Rodzina - nie tajemnicą jest, że to nasza siła... Siła napędowa cywilizacji, państwa i społeczeństwa... dla niej warto zmagać się, czasem płakać, czuć ból i smutek - czyli: Żyć!!! 


piątek, 22 sierpnia 2014

Czy konieczne jest nam lustro...

Popełniamy błędy. Czasem - całe mnóstwo.
Za wiele z nich jesteśmy oceniani, karani - piętnowani, czasem też... dość szybko.
Szybciej, niż się tego spodziewamy...
Potem wstyd, pokorna chęć zmiany kierunku naszego żeglowania... rehabilitacja i liczne do niej okazje...

Kiedy już wrócimy z naszego "dalekiego, pustego odludzia" a chcemy dalej żyć w wielkiej rodzinie zwanej społeczeństwem, koszmarnej czasem i obcej nam bardzo. Także tej, niegodnej uwagi ani też nadmiernego poważania, musimy się postarać wreszcie o to - by więcej nie popełniać tego, w co się zwykle lubimy mieszać. Iść tam, gdzie nas pełno... Bójmy się raczej, o powrót, o weryfikację...
Czy jestem nadal tym, kim oni chcieliby ( i ja chciałbym) być...

Codzienną i systematyczną kontrolę nad sobą, własnym postępowaniem i nad tym, co oraz jak robimy...
To, kim jesteśmy i co robimy - jest niezwykle ważne. Kto wie, jak to zrobić, zagląda w lustro często... wiele razy w ciągu dnia. Powoli zaczyna to być zwyczaj, tradycja, konieczność - a nie tylko - nawyk.
Spoglądając regularnie i pilnie w lustro - w swoje wnętrze, szybko znajdziemy dobry i właściwy punkt odniesienia, bo zajrzymy też lepiej "w siebie"...

Prawdziwych siebie, takich, jakich nie dostrzega nikt inny...

Mieć obronę - i siłę jednoczesną w sobie.
I nie bać się, że coś stracimy, że odpadniemy znów. Poddamy się, przegramy siebie na nowo... Lustro nie znosi fałszu, żadnych zafałszowań, krzywizn, odblasków... Ale warto pamiętać szczególnie o tym, że dla nas samych - warto najlepiej jak umiemy, poznać nawet to, co trudne... co kłopotliwe...
I to, co ciągnie się za nami przez znaczny kawałek życia...

 

Syndrom "towarzysza podróży"

To psychologiczne określenie na sytuację, gdy spotkanej osobie w drodze, w podróży - na krótki czas ufamy tak i otwieramy się przed nią - że poznaje nasze najskrytsze sekrety. Bolączki naszej duszy...

Wiele razy podróżowaliście pewnie, a na swojej drodze, na szlaku, w swoich podróżach i przejazdach - poznawaliście przelotnie towarzyszy drogi. Krótki czas jaki was połączył w przedziale pociągu, na szlaku, przy stoliku w barze np. na stacji czy w schronisku w górach - noc w namiocie tworzy dziwną więź.
Więź o nieproporcjonalnej sile. Jej dewizą nie była żadna trwałość, czy też siła... Ale perspektywa szybkiego i nieuchronnego rozstania, bez szansy na kontynuację znajomości. Spotkanie krótkie lecz czasem - niezwykle głębokie...
Głębokie - ze względu na poruszane tematy, omawiane sprawy...

Inaczej się po prostu rozmawia z osobą, której prawdopodobnie nigdy już nie spotkamy...
Z taką, z którą połączył nas przypadek, czas i miejsce. Te dziwne sprawy, domykanie ich, porządkowanie, tematy jakie poruszamy... Dziwne rzeczy mówi się człowiekowi, z jakim powiązała cię "skomplikowana nieuchronność". Bywa, że mówimy o utraconych nadziejach, pragnieniach czy marzeniach, jakich już nie zrealizujemy - a tu, "samo się mówi"... Mówimy cicho o porzuceniu, o kobiecie, jaka nie wróci, o mężczyźnie, który był  i odszedł, zdradził lub znudził się takim życiem "z dnia na dzień"... Mówimy to, czego nie wypowiedzielibyśmy nigdy...
A czasem też o tym, że nie mamy dokąd iść, dokąd wracać. Że nie czeka na nas nic... i nikt, żadne nigdzie. Że zmierzamy "donikąd" lub chcemy tylko trochę - wrócić do domu... Bo nie znamy alternatywy. I o tym, że nie mamy innego wyjścia, czasu na zmianę... A także, że brakuje nam pieniędzy, szczęścia lub zdrowia. I nigdy do nas nie wróci, bo go tak naprawdę - nie posiadaliśmy.

Odległość światów, nieznajomość doświadczeń czy język jakiego używamy - nie ma znaczenia... Tylko to, że otwieramy się nagle, chcemy i mówimy... Spontanicznie puszczamy całą masę naszych tajemnic, pierwszy raz w ten sposób i bez oporu, bez lęku. Lęku o jutro, o konsekwencje...
Towarzysz podróży dziś tylko jest nam bliski.
Dziś - to już nie jest to samo jutro...

Jutro, będziemy w zupełnie innych rzeczywistościach - każdy w swojej i każdy - znów w jak najbardziej obcej rzeczywistości sobie samemu...  

czwartek, 7 sierpnia 2014

Wymarzona codzienność

Leżę, właściwie półsiedzę, pisząc... a kot grzeje mi stopy. Nade mną runęło już niebo, płacze kolejny dzień. Nie wiem nad czym leje te łzy i jaki to ma sens. Ziemia i tak już więcej ich nie przyjmie, wcale nie wierzy też, że to konieczne. Same problemy z tym deszczem. Trawa urośnie, trzeba będzie znów hałasować kosiarką.

Gdyby nie ciepło kota, pewnie już dawno nie czułabym, że nadal żyję. I jego słodki, zdecydowany ciężar.
Nie czułabym już niczego...
A tak, trzeba wstać, zrobić herbatę, gorącą i gorzką, nakarmić wreszcie sierściucha, głaskać długo i skutecznie, żeby wreszcie odpuścił, wreszcie - samej coś przełknąć.
potem iść na obchód, pod las, zebrać jakieś grzyby, które w takiej wilgotności po prostu wystrzeliwują z ziemi i trawy. Czekają na zebranie... Kiedy je zobaczę, przecież i tak już nie urosną więcej, tak zawsze mówił mój tata.

Potem dopiero myję włosy w deszczówce, ogarniam chałupę i marzę, by to dziś, to moje bycie samotne w raju, na granicy lau i polany, trwało wiecznie. I aby ta cisza zawsze mnie otaczała...

Ludzie jak ptaki

Myślę, że ludzie odnajdują się w świecie jak ptaki, właśnie tam, wysoko stają się sobie bliscy. Spotkają się raz, a potem lgną do siebie już zawsze. A kiedy jedno z nich odchodzi, cierpią samotność po prostu ...
Są jak magnes, znają te same smaki, ciekawią je miejsca i reagują na podobne zapachy.
Oddalają się od rzeczywistości w podobny sposób drobiąc kroczki...
Mrok ich nigdy nie ogarnia, bo czerpią z siebie, wzajemnie się wzmacniając i regenerując siły. Kochają lot i tylko wtedy żyją naprawdę!

Nie porzucają, najczęściej same są porzucane...
Odejścia są trudne i zaskakujące, nie powinny mieć nigdy miejsca. Tak jak utraty - małe i te dotkliwe, choćby zaufania, bliskich, wszystkiego co niematerialne, wszystkiego, co wynika z nieznajomości, obawy, strachu, sztuczności sytuacji.

Ptaki spadają...
Kaleczą skrzydła, nie lubią deszczu i zbytniego gorąca.
Kochają zmieniać świat i miejsce swojego pobytu.
Kryją głowę pod skrzydłem, śpią zawsze źle...
Nie zagrzewają nigdy miejsca, bo ono ich nie dookreśla.

Nie zostawiają po sobie niczego, czasem tylko, oszołomionych i zachwyconych nimi ludzi. Pióra pozostawione w nieładzie. Odchodzą, i nie wracają w te same miejsca już nigdy.

Umierają powoli, z goryczą, z wyrzutem.... Nigdy dlatego, że chcą.

wtorek, 5 sierpnia 2014

Po co człowiekom kochacze?

Idziesz nie po to, by odejść. Boże broń, nigdy po to...
Nie po to, by na długo oddalić się od swojej rzeczywistości, ale by wrócić. By znów zrzucić ciężary nierzeczywiste, symboliczne, ale i przepełniony plecak. Po drodze zrobiło się tego dużo, zbyt wiele aby pozostać nadal w roli nieszczęśliwej i obolałej solówki...
A w domu, jak to w domu czekają kochacze... Utęsknione choć duże i samodzielne, i te małe a bezbronne, które łaszą się na widok wyczekiwanego człowieka, z pretensjami w oczach:-)
Gdzie byłeś i dlaczego tak długo to trwało, co zatrzymało cię po drodze...
Myślałam,  że wychodzisz tylko po chrupki dla mnie...

Kochacze są wytrwałe. A najważniejsze jest to, że są. Można je poczochrać i przytulić, z przyjemnością ogrzeją nam stopy i plecy. Są oddane całkowicie.
Do tego też nie zadają głupich i zbędnych pytań.
Cieszą się, że wreszcie jesteś...

Kochacze są warte uczucia jakim je obdarzany, poza tym to naprawdę one uczą nas czystej i żywej miłości. Takiej... Za nic. Z żadnego powodu...

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Czy naprawdę ślepy coś mógłby dziś dostrzec...

Podobno, ślepy - o tak, ślepy by dostrzegł...
Trudna sprawa, ale da radę... gdy założy bryle z podwójnymi szkiełkami.

Zaglądać wgłąb ludzkiego jestestwa, refleksyjnie i niespokojnie myśleć, aż do pierwszych objawów bólu głowy... I jeszcze do tego - zadawać dziwne pytania, często sobie także... Ot, takie sobie życie.
Młode... zawsze młode...

Odległość skalarna i neuronalna pomiędzy naszymi dziwnymi aktywnościami: myśleniem i chceniem, oraz działaniem - a następującą z pewnym opóźnieniem refleksją, czy warto było... i dlaczego nie... trudno przecenić.

Po co zadawać pytania??? Po co szukać - i, czy warto...
Religia nie zawsze daje odpowiedź, a życie? Tak, ono zawsze  i wszędzie nas boli.. Niecierpi nawet nas, przecież... Trwanie jakieś...
Bo są tam, gdzieś, daleko - o wiele ciekawsze i bardziej inspirujące sprawy niż same odpowiedzi na pytania, jakie przychodzi nam usłyszeć od innych. Pytania, które także nas rozwijają: nasz język, wyobraźnię, kreują i zgłębiają nasze aspiracje oraz zmieniają nudną rzeczywistość. Oddają również prawdę - istotę naszych marzeń, własnych, niezależnych - nie do podrobienia.

Ich kierunek - zawsze wskaże nam drogę...

Nawet w największym oddaleniu, naszej samotności... Ale też w najliczniejszym, otaczającym nas codziennie na ulicy tłumie, ta ciemna strona naszych myśli... tona lub dwie - pytań i wątpliwości, ukrytych pragnień eksploduje niecierpliwie. I ja wiem, i ty, że nigdy nie zdołamy ich zaspokoić. Przecież to nasze wątłe życie i tak nas w końcu zaboli, ugryzie i uszkodzi dotkliwie - pozostawi bliznę, jak brzydki ślad na naszej skórze... po cierniach...  

niedziela, 1 czerwca 2014

Bardzo być może...

Siła naszych pragnień oraz nasze bardzo chcenie ożywia, uświęca... powtarzam to sobie co dzień, prosząc o jednego, dokładnie "za" jednego człowieka. Choć może powinnam za wielu, za różnych... ale tak też się dzieje. Ten, jest z racji "skomplikowanej sytuacji" najbliżej mojego serca teraz....
  
A może czynię nadużycie, może to nie o niego się starać, modlić i prosić powinnam...
I - czy to jest zgodne z wolą tego który daje siłę oraz zdrowie, uzdrawia duszę i ciało...

Tu, w przypadku mojego X zależy mi na obydwu, bo chłopak jest tego warty... a tak wiele ludzi też ze mną "stuka" do niebios bram... Czy przekonamy, czy tą siłą i wytrwałością prośby oraz jej nieustępliwością wystaramy się o zdrowie. I jaką mocą... Siłą próśb wielu.
Chciałabym ogromnie, bardzo aby po tym wypadku i po jego następstwach nie było śladu a jego ciało i umysł było sprawne tak, jak to pamiętam, uśmiech nie schodził z warg... trudno o więcej i lepiej...

Lepiej być wytrwałym, stukać do nieba bram..

Kołaczącym bowiem - otworzą, a pragnących i czekających - jest w kolejce wielu...

niedziela, 18 maja 2014

Kobiety - i religia...

Być może, to kapitalna przebieżka po religiach.
Kobiety - i religia...
Różne kultury, przeżycia, głębokie przemyślenia... Ilu ludzi, tyle stanowisk i opcji. Zwłaszcza wtedy, gdy zaglądniecie w głowę kobiety, zadacie jej pytanie, poznacie zdanie. Posłuchacie odpowiedzi i wrażenia, jakie nosiła i nosi w sobie...
Piękny cykl, choć widziałam tylko 2-3 jego odsłony, zachwycona Jolanta Pieńkowska - i rozumiem ją, rozumiem dlaczego. Rozumiem też to piękne wzruszenie, łzy ukojone, otarte ukradkiem kącikiem bluzki, bo tak rzadko zadaje się pytania tak, i słucha tak kobiet.
Daje się im tak, w taki oto sposób zaistnieć, w niektórych kulturach i kontekstach społecznych, nie czyni się tego wcale. Piękne, mądre,spokojne i wyważone...

Smutne słowa czasem, czasem wzruszające i osobiste, głębokie. Prawdziwy i subtelny, pełen ducha odlot. Lekki i szalony, delikatnie i tak kobieco opowiedziany, piękny...


Zachęcam do odszukania w necie tych nielicznych, sensownych spotkań porannych w "DzieńDobryTVN", właśnie w tym cyklu rozmów... Pokorne spotkanie i obietnica prawdy skrywanej. Opowieść kobiety i "o kobiecie", o jej osobistym stosunku do religii w jakiej wzrasta i jaką wyznaje.
 

niedziela, 11 maja 2014

Dobro zwycięża, bo ma do tego prawo...

Tam gdzie pusto w człowieku, tam wchodzi zło...
Zło wypełnia miejsce bez dobra, pozbawione znamiona serca i ciepła...
Kapitanie i dobitnie to kiedyś ujął, podczas spotkania z nami ksiądz Grzegorz Gruszecki - brzmiało to mniej więcej - "dla triumfu zła na świecie, wcale nie trzeba go czynić". 
Bo wystarczy - że nie robimy, nie czynimy dobra. Zło tę przestrzeń, ten brak dobrych działań - dokładnie wypełnia...

Pomyślmy o tym, tu i teraz, każdy w swoim miejscu gdzie jest.
Weźmy życie w swoje ręce.
Budujmy je, twórzmy w każdym momencie, jaki mamy... 


Dobro - to prawo i przywilej, ogromny, ludzki i człowieczy. To dar tak prosty, że aż doskonały i oczywisty. Tak wielki, że nie można go odrzucać, bo odrzucenie go jest głupie i nienaturalne. Bogactwo dobra budujemy wszyscy, jako wielki i nieskończony potencjał - niczym bank, "skład" uczynków, myśli, działań, darów z siebie, ofiar i "oddań dla innych". Nie ubożejemy oddając, lecz ubogacamy innych.
A jeszcze lepiej, gdy niczego w zamian nie chcemy, gdy nie mamy dłużników... 
Ludzi muszących dziękować czy być wdzięcznymi. 

I tak rodzi się bezinteresowność daru. 
Daru z siebie, wyczekiwanie tej okazji by dać i ... zniknąć. 
Usunąć się na drugi lub trzeci plan.   

Każdy ma prawo do dobra...

niedziela, 27 kwietnia 2014

Miłość jeśli ślepa jest???

Miłość jest ślepa...
Miłość nie umiera, miłość zamarza.
Oddala się na chwilę, z chwili na chwilę - lub jej nie ma, bo nie było, tylko mrzonki i jakieś "wydawałoby się" czy "wydawało mi się". Miało być, a nie jest, tak sobie marzyłem... że ty bedziesz tylko moja, dla mnie, sama jak palce, zdana tylko na moją wielkość, spokój i potęgę mężczyzny. We mnie brak tego pragnienia ani też zapału już nie mam, mam smutek i poczucie straty, za każdym razem, każdym drobnym działaniem.
Nie ma jej już - bo nie ma nic. Zaczyna się taka cisza między ludźmi, że na pytanie "co z wami, co u was" myślę sobie, jakich nas i co to jest to "nas", bo nie czuję o co chodzi...

A ja - jestem  człowiekiem.
I chciałabym na stopach swoich dojść tam, gdzie ktoś inny tylko pamiątek i zabytków szuka, a nie swojego serca i sensu życia. Mnie ciągnie inna ziemia i świat inny, odległy.
Dlatego i codzienność mniej mnie boli, mniej dobitna jest... Bo jej nie wierzę, bo to co jest tu, nie ma wiele wspólnego z tym, na co czekam i czego pragnę i czego codziennie dotykam, z kim staram się być, co wspominam, w czym mam swój udział.

Pewnie na jakiś tam sposób jestem inna, jestem niedzisiejsza i niecodzienna.
Ja jestem prawdziwie ślepa...
Inna - jak czas mój, jakiś inny. Nie rozumiem go, nie jestem do końca w nim...

A teraz???
Oddaję wszystko co posiadam, tracę lub trwonię, jak osoba z dzisiejszego kazania Ojca Kłoczowskiego - wybieram Jezusa bo nie mam nikogo innego, bo jestem sama i tę samotność znoszę najgorzej, bo z miłości nikt i nic ze mną nie zostało, bo drżę jak liść. I tego się boję, tego nie lubię, to chciałabym zmienić i oddalić w sobie, móc mieć innego kogoś, człowieka bliskiego, miłość jego.
Cóż, jeśli się pustkę dostało - to i wiatr, i zniszczenie i pustynię się czyni, zamiast żyznej ziemi. Niebo jest zimne, zawsze to mówię - próżnia i cisza, samotność, ignorancja, brak ciepła i troski o innego, drugiego człowieka...
Kogo uratuję, tego wezmę ze sobą lub dla niego... Kto będzie chciał inaczej żyć, jest wolny... wolność innych kocham i szanuję. Jak w życiu, ponad moją własną stawiam.
Wolność swoją oddałam Jemu, i nie mam jej, ale dostałam o wiele, wiele więcej. Tak trwam, jak umiem... No i staram się nie upadać zbyt często, choć chcieć - to nie zawsze móc.
Czasem coś we mnie upada bardziej, niż tego chciałabym...  
Na pytanie ludzi "o co chodzi" - milczę, i wycofuję się, bo tego co mam, nie pojmie nikt.
To zbyt dziwne, ponure czy tajemnicze - ciężkie, czasem trudne i niezrozumiałe. I nawet znający mnie, rozumni czy inteligentni, potępiają i mnie i mój świat, mój sposób w jaki patrzę na rzeczywistość. Inna - odmieniec, dziwak.
Dobrze jej tak...
Dobrze mi tak????

Nie odda mi tego nikt już, tylko o jeden następny (i każdy) dzień proszę Cię, by mieć zawsze szansę poprawić to coś, co dziś nie udało mi się wcale, co zepsułam, co straciłam...
O szansę na lepsze jutro...
Człowiek, ten tu, nie mógł zabrać mi wiele, bo nic z mojego nie brał...
Z tego co tu jest cenne - to do mnie nie należało.

Za późno, odszedł i ten czas, to uczucie, to myślenie, ta wrażliwość...
Promyk gaśnie - tak, już zgasł...

Na mnie, we mnie...

poniedziałek, 10 marca 2014

Pomiędzy dobrem i złem żyć, nie jest bezpiecznie

Człowiek jest rozpięty pomiędzy Niebem a Ziemią... pomiędzy dobrem i złem...
Ale czy jeszcze potrafi odróżnić jedno... od drugiego????


Trudno orzec... Część osób próbuje samych siebie przekonać i utwierdzić w tym co jest dobre a co złe, trochę jak w obrazie skosztowania owocu wiedzy - wiedzy o dobru i złu... To nie tylko nieposłuszeństwo i wystąpienie przeciw zasadzie oraz Stwórcy.
To oznaka chęci decydowania i orzekania, nazywania, posiadania władzy - nazwać to powołać, dać "imię" - to symbol stworzenia, kreowania, powołania do istnienia. Pokusa bycia ponad wszystko, ukradzenia tej władzy, jakiej nigdy się nie posiadało. 
Pokusa bycia "ponad to wszystko"...

Ostrożność w takim właśnie byciu "człowiekiem" jest naprawdę i szczerze - zalecana... natura nasza jest mocno skomplikowana. Ryzykowna... Nonkonformistyczna... Prowokacyjna...
Gwiazda... człowiek lubi tak siebie (chyba) postrzegać...

Gdybyśmy to my stanowili prawo... mogłoby ono być koszmarne...
I jest...

poniedziałek, 17 lutego 2014

Sam - na sam...

... Tak bywać "sam na sam, z tobą... bo tylko ciebie mam....", to magiczne słowa Mirka Czyżykiewicza, pochodzą z jednej, z jego najkrótszych - i najlepszych poetyckich opowieści muzycznych, jego własny mądry tekst...
A ja w tym zamieszaniu i odczuciu, mam swój prywatny udział. I z dnia na dzień, mocniej odczuwam swoisty paradoks... teraz, w punkcie czasu i w przestrzeni - w jakiej się znajduję.


I powtarzam cicho swoją dewizę: "bywać sam na sam, z sobą... bo tylko siebie mam..."

Każdy za tym czymś, tęskni... tak od czasu do czasu...
Dzieci powoli z gniazda wyfruwają, Ania za miesiąc skończy 18 lat... Każda dziewczyna ma swoją rzeczywistość, własne życie - niezależne od nas - rodziców. A ja???

Ja, chyba zdrowe o tym myślenie. Prawda, że z czasem, zacząć myślenie o sobie, realizowaniu siebie czy swoich marzeń, jest strasznie, przerażająco, trudno czy nienaturalnie....
Ale to najzdrowsza sprawa i dobra rzecz: dobry czas - i decyzja - by nie utyskiwać o swej przeszłości i młodości innym, i nie "oskarżać ich". Nie obarczać ich jakąś tajemniczą winą... za swoje kłopoty, braki, tęsknoty... za niezrealizowane marzenia... za jakieś totalnie wielkie, magiczne kiedyś,  plany - które trzeba było zmieniać, modyfikować, odrzucać - po drodze, przez życie... 


Marzę o oddaleniu... i czasie dla siebie, w drodze, pełnej wysiłku, potu i łez... podróży - niekomfortowej, niewygodnej i różnej w doznania.
O byciu ze sobą i stanięciu ze sobą w prawdzie. 
Może samotnie, ale nadal - z podniesioną głową...
Nie, nie ułudzie, jaka to boska i cudna jestem. Zresztą - żadne bajki czy legendy zmyślone - nie dadzą wam ani frajdy, ani nie przyniosą pożytku czy satysfakcji na długo... Ulecą, i odejdą z czasem - bo są ulotne, właśnie. 
Bańki mydlane, i buble gum, i "opowieści dziwnej treści".  

sobota, 8 lutego 2014

Gardener - czyli "Chyba jestem ogrodnikiem..."

Chyba już jestem ogrodnikiem swojego losu. A może nim wcale nie jestem??? Spawaczem dobra i zła - na leciuchnej ścieżce, która przebiega pomiędzy skarpą i urwiskiem. Z naciskiem na skarpę...

Odgradzanie się od innych, izolowanie się w drodze uważam za szkodliwe i nieprzydatne. Już kiedyś mówiłam o tym, że samotność częściej boli i przeszkadza, niż jest powodem do dumy. Niepokoi, niesie cierpienie - rodzi ułudę, mocne fantazje i domysły. Obawy i uprzedzenia. Odgania zdrowe i niosące wypoczynek sny, sprowadza na człowieka niepokój, strach i senność, a później - tylko koszmary. 
Duma i samotność. Duma - a potem, uprzedzenie.

I... jesteś w stanie uwierzyć i zaufać jeszcze komuś... czemuś???
Nie, raczej nie. No to... Izolujesz się - i to mocno.


Czasem człowiek człowieka utrzymuje w tym stanie, manipuluje nim, często pokazuje: "masz tylko i wyłącznie mnie", "nikt ci nie pomoże"... "Ja jestem wszystkim, jestem jedyny", "nie masz już nikogo"... 
Nikogo i nic ważnego w życiu... I dla nikogo nie jesteś ważny, ani istotny...  

Wtedy to zależysz.... 
Jak moja siostra - cierpi i pragnie jednego, potem dwóch i trzech... 
Krzywd, cierpień drugiego człowieka, zadaje ciosy, ból, rani... I wzrasta, gdy zdoła ugodzić celnie drugiego, trzeciego i każdą następną ofiarę. 
Coraz bardziej sama, z jednym i tym samym strupem - z kłamcą przy boku... Wichrzycielem, złym...

  
Ale ogrodnik nigdy nie należy do nikogo. 
Nie ulega innemu człowiekowi.
Sam o sobie stanowi, raczej gotów jest porzucić to co ma, oddać i pozostawić i bliskich i rodzinę, właśnie za cenę niezależności i wolności. 
Nie wyznaje takich zasad jak otrzymać, dostać, zarobić, zdobyć - trwa... 
Jest pracowity i wierny. Wciąż prosi o nową szansę...


Oddaje przysługę i na nagrodę nie czeka, nie spodziewa się jej. Nie je - bo da prawie wszystko innym, nie pije - bo świat roślin i przyroda, wokół, usycha. Trzeba dać pierwszeństwo tym, którzy bardziej potrzebują i mocniej cierpią...


Spawacz i ogrodnik pozostają zawsze w cieniu, na uboczu... Wiecznie - w drodze, czasem już tuż tuż, u celu, zawsze w pracy... Wykonuje zadanie czyli: "robi swoje...". Nie marudzi i nie dyskutuje, a jeśli już marudzi - to i tak nic nie powie (na głos)... Przemilczy. 
Milczy i uśmiecha się do ludzi. 
Uśmiecha się do siebie...


Lubi, gdy inni robią tak samo... ale zbyt ich kocha i szanuje, by zmusić. Prosi, przekonuje, grozi wreszcie... Napomina, długo - cierpliwie, potem -niechętnie odpuszcza i ... opuszcza....
Marzeniom???

Potrafi trwać wiecznie, jak trawa...
I czekać...
Wypalony do gruntu, zniszczony i zdeptany - wzrasta spokojnie.
Bo taki ma zwyczaj. Jego jest skomplikowany jego czas... 

Wiesz co najbardziej boli spawacza licznych historii i ścieżek życia??? 
Konieczność opuszczenia i żegnania się powolnego - z marzeniami, z jakąś nadzieją, że zmiana przyjdzie - ale i zostanie. Że będzie trwała i mocna. Że jest "po co" wracać kolejny raz... 

Wiara, że coś dobrego się w końcu wydarzy, stanie się kiedyś i jego udziałem...
To dobrze, bo ma udział częściej w klęskach, trudach i porażkach niż samej glorii i chwale...
Bo taki już los robotnika, to brak taryfy ulgowej, to spiekota lub przymrozek - i słaba płaca... 

piątek, 7 lutego 2014

Steps&stamps

Idę i zostawiam po sobie ślady. Pozostawiam też znaki, znaczki i wspomnienia, podarki.... słowa, rozmowę i chwile z kimś spędzone. Kawałki pizzy zjedzonej razem przy stole, fragmenty listów i zapisanych kartek, słówka - jakich się uczyłam po drodze i notowałam, bo bez kilku choć - hiszpańskich słów, ciężko.
I - człowieki, mnóstwo "człowieków"...
Dobrych, uśmiechniętych, zatroskanych, biegnących i gnających przed siebie...
Do jakiegoś celu...

A ja mam czas - na rozmowę, na spotkanie "z człowiekami", na zatrzymanie się w tym gnaniu, tym pędzie, nieludzkim, zwierzęcym... Uśmiech, na który na co dzień, nie tracimy - niestety - naszych drogocennych, bezcennych: "czasu" i "sił".
Wolimy być groźni lub nieprzystępni.
Wolimy być nietykalni, niewrażliwi, nie do skaleczenia.
Twardzi - trwać. Jak pojedyncze skały. I jak wyspy, a na nich tylko porosty - dobrej gleby im brak...

Moi spotkani ludzie, moi - przez moment, oddani później sobie i ich czasowi i życiu...
I ja, rozprostowuję zmęczone łydki, stoję oparta o niewielki, graniczny murek - patrzę na krzewy boguwilii oraz różnobarwnych błękitnych, morskich i bladoliliowych hortensji, stoję - i świat stoi ze mną.
Cały ten świat... Cały mój, w moich dłoniach.
Niezapomniany, nie do zapomnienia....

Life&journey

Kiedy pomyślę o Camino, wracam tam...
Jestem tam. Stoję na tej drodze, lub leżę w cieniu drzewa, udręczona słońcem i dziwnymi, chorymi myślami. To nie sny o potędze...
To sny i marzenia "o byciu", o inne jakości bycia i innych okolicznościach przyrody.

Z Camino - nie schodzi się...
Nie wraca się.
Nigdzie się nie jest, bo jest się - "wszędzie". W głowie, ma się już to wszędzie to "everywhere" and "nowhere" jednocześnie....



Powrót do domu to zawłaszczenie i zabranie drogi ze sobą, tej drogi - tak, jak każdej innej. Ze sobą, w sobie i dla siebie - na całe, dalsze życie... 
Bo tam (w Hiszpanii) zostawia się serce i tam się trwa, wrasta.... wzrasta, kiełkuje się, rodzi się człowiek na nowo i w sobie - tę drogę zaczyna się też powoli czuć całym sobą, każdej minuty i godziny bardziej, i bardziej....

Bo jej się nie zaczyna ot tak, nagle, w punkcie A czy B - czy "z przypadku" czy "z kopa"...



Majestatyczna droga, wszechogarniająca podróż życia...
Wiem już dziś dlaczego nie potrafiłam tego oddać w rozmowie, zawrzeć odpowiedzi w kilku słowach, doprecyzować - gdy ktoś mnie pytał "co" i "po co", "co to daje" lub "czy jest fajnie". Co to za pytania, co to znaczy, skoro dajesz mi 2-3 minuty na odpowiedź a spieszysz (się) gdzieś dalej...
Co ci da ta moja odpowiedź, ta moja filozofia... ani przez moment nie jesteśmy bliżej i nie będziemy bliżej siebie. 
Proszę więc, pytaj....

Tam się nie bywa, tam się (nadal, wciąż, ciągle) jest i koniec - i taki jest koniec jej, jak czas pozwala. Strzeże się go, jak skarbu, szuka - jak drogocennego stanu bycia "z", jak perły nad perłami, niczym powiewu i oddechu się jej szuka - szuka się drogi w sobie, nie na zewnątrz, nie poza czy w innych ludziach, ich wskazówkach...


Proszę wiec, pytaj mnie o wszystkie te chwile, pytaj...
Bo to Camino daje w siebie zajrzeć, daje możliwość zrobienia "wglądu", ale nie - wycofania się czy ucieczki. Kto wdepnie w życie, jest w nim, jest w nie... uwikłany....  
I tak codziennie, i do końca... swojego dnia i swojej nocy. Pewnie bardziej - nocy!!!! 
Do finiszu swego albo - jej celu, mojej drogi, tej - do Camino de Compostela.... do Spadających Gwiazd na Pustym, Wielkim kończącym ją Polu....

Nie zadowolicie się byle czym....

Każde słowo z ust naszego papieża - Franciszka, jest jak kruszec, który i zdobi, i utrwala oraz podkreśla piękno i prostotę. Jest elementem całościowej i wartościowej konstrukcji - człowieka na miarę tych czasów.

Nie byle co, nie błyskotki, nie tombak i fałszywki, nie świecące i ułudne blaskiem szkiełka. Atrakcyjne amulety i znaczniki posiadania, arogancji i cynicznego "mam" więcej, lepiej, przeżywam mocniej i... sam, sam chcę...

Ten włóczęga i wagabunda świata, ten ogień boży i pełen zapału i uśmiechu, taki właśnie Franciszek - nas, każdego chrześcijanina - rzuca ostro na kolana, na glebę, na ziemię uklepaną, swoją prostotą rozumienia, pokorą i oczywistością słów.


Wyprowadza prawdę i mądrość życiową "z cienia" współczesnego materialistycznego snu, z ciemności pozorów i fałszu. 
Każdemu - wykłada - tę samą filozofię: miłości, światła i nadziei. 
Mozołu i prawdy, sztukę oczywistości. Za każdym razem, prostoty i pokory...  
Nie zaś pustki i upuszczonej innym krwi, nie - tkwienia w miejscu, w smutku i nienawiści, w odwecie i bólu, w braku przebaczenia... 
W cieniu szafotów, pręgierzy, potępienia nie ma miejsca na człowieczy gest... jest za to niesłabnący potok ludzkiej krwi... upadku ideałów, przemocy w imię sprawiedliwości.

Uzasadnienia - prawne, sankcjonowane, wywalczone w sądach - ludzkie, poprawne społecznie. Uzasadnienia - ale li tylko, dla krzywdzenia teraz ale i w przeszłości, wciąż innych, kolejnych osób... "winnych".
Tak, wiemy to, znamy to - łatwiej jest domagać się krwi (i igrzysk), nagród (i kary), wideł w plecy, sznura na szyi, stosów i linczu... w poczucia mocy, jakie daje prawo, księga, zapis, potępiający winę wobec kogoś - albo zadośćuczynienie krzywd innych ludzi.


Czy cierpienie, zadanie go, forma - odwetu, zbrodni na wolności, z wymierzoną kara - dają nam, przynoszą jakąś ulgę. Czy też  zapada w nas, po takim działaniu, po nich błogi spokój???
Wątpię...
Nieludzkie? O, wprost przeciwnie, ludzkie...
I do tego - wciąż mało chrześcijańskie. Bez miłości, wybaczenia, podania sobie dłoni, uścisku przyjaźni, słowa: przepraszam, zawiniłem... proszę, wybacz mi, o prawdziwym dobru ale i cierpieniu, nie ma mowy. Bez spokoju zaś w sercu, nie działa żaden argument, nie wypełnia się żaden czyn do końca - jest miejsce tylko na karę, kolejną i kolejną, na pogrom i zwątpienie, na odwet, ból sycący... 

Budujemy w sobie mściwego kogoś (ale czy "człowieka"?) 
Każdy chciałby przebaczenia dla siebie, rozstrzygnięcia, darów i gloryfikacji. 
Dla siebie, byle nie dla innych. Niczego (nic...) dobrego dla innych... Miłość przebacza. 
Czy można - wreszcie - przebaczyć więcej niż przebaczył nam Ojciec, przebaczyć przybicie do krzyża tego, który nie zawinił nikomu, dał się -aż do końca??? Objawił tajemnice prostaczkom, a "mądrych" (mędrców w oczach ludzi, tych co "wiedzą lepiej") - z niczym odprawił???

Wielu chce odwetu na Kościele, ukorzenia się i ukarania "winnych". Ale i posypania głów popiołem, sami wysypaliby pudło popiołu, tonę-dwieście. Chcieliby pogromu ofiar - potępienia zbrodniarzy, krzywdzicieli, rozpasanych, tych "złych" i tych "innych", "nie nas".
Winy nie dostrzega się nigdy pomiędzy czy w sobie.

Ale tak, jak "wiara", jako abstrakt, konstrukt... nie istnieje sama w sobie, tak i miłość - uczucie żadne, bez relacji, bez dwojga, czy też większej liczby ludzi - też nie trwa, też - umiera. Ginie w bólu, samotności, w pustce - naprawdę...

Chcesz zadośćuczynienia dla zgorszonych, dla ofiar, dla niewinnych owieczek, dzieci... 
Dziel się więc dobrem i miłością, nie zaś osobistym gniewem, podsycanym nienawiścią i zawiścią.
Kiełkuje to, co masz w sercu.  Co dopuszczasz, by w nim było. By się rozwijało i umacniało...
A wygrywa - zawsze - ten wilk, którego masz w sobie, dopuszczasz, hodujesz - i - którego sam karmisz. To ta bestia, która ma w posiadaniu ciebie, a nie, którą wydaje ci się - że masz... 
Jesteście w sumie jakimś sobą, jedną osobą, wzajemnie się obserwując, chroniąc i warcząc.

wtorek, 21 stycznia 2014

Żeby dojść do celu, musisz... jeść

Pieszo, to znaczy o własnych siłach i licząc tylko na siebie.
Czasem liczyć na innych, trzeba bardziej, niż tylko na siebie...

Nie polujesz, nie zdobywasz pożywienia jak w zamierzchłych czasach... Bo jak...
Musisz je dostać, zapracować - czy kupić i mieć nadzieję, że będzie - możliwie najlepsze... Smaczne. Pożywne i zdrowe, da ci siłę, pozwoli wędrować i nie osłabi...
Potrzebne jest też spożywanie gorącego napoju, choć raz-dwa razy dziennie. Później wystarcza woda - ze źródła najczęściej... A wreszcie owoce i warzywa. Częściej kupowane, ale po drodze czasem da się coś znaleźć, o ofiarowywaniu takich frykasów i darów przez autochtonów - zapomnijcie... To absolutnie nie tak funkcjonuje, to fikcja i stare dzieje - a na najsłynniejszym szlaku, mającym przynieść korzyści materialne obywatelom Hiszpanii, nie ma co liczyć na takie dobrodziejstwo i rozrzutność.
   
Ale byłabym gołosłowna, gdybym tylko tak przedstawiała drogę. I niesprawiedliwa, bo czasem gospodarzom udziela się ewangeliczny duch spotkania, poszukiwania i drogi - pielgrzymiej drogi do wytęsknionego, wymarzonego - Pola Spadających Gwiazd... Miejsca pochówku św. Jakuba, apostoła...
Dwukrotnie przynajmniej, uniosłam się - w Hiszpanii - bliżej nieba, jedząc posiłek przygotowany po drodze - i z powodu zawartości talerza, i... sposobu podania go. Strona wizualna i smak, zapach... Wrażenie artystyczne!!! Tradycyjne i zachwycające danie - owoce morza przesmażone i podane na desce z kawałkami pachnącego chleba, cudowna "poela"... (którą przyszło mi spożywać kilka razy w Hiszpanii), a wtedy, zachwyciłam się smakiem, przyprawami, oliwą ściekającą z chleba na moje palce, po ustach i twarzy... całą esencjonalnością tego zjawiska.
I jednego z ostatnich posiłków pieszej wędrówki - choć chłodnego - sałatki najpopularniejszej, "tuna-salada", spontanicznej kompozycji wielu warzyw - oczywiście na bazie mieszanki sałat i pomidorów, cebuli i ogórków, okraszona całą masą oliwek... i dodatkowo - sporą porcją tuńczyka. Cudo!!!  Głowę można zatracić dla wszelkich, nawet puszkowych owoców morza, ryb i przetworów z jakich słynie północna Galicja i jej wybrzeże...

Smaki, zapach, rozkosz dla podniebienia. Prawdziwa uczta codziennych - ale tak niebiańskich - smaków....

A... i jeszcze - zupa, w której pływały dobrze ugotowany jarmuż, wszystkie możliwe jarzyny, fasola i soczewica, kawałki mięsa i drobinki ziemniaków. Była ona dla mnie pewnego słonecznego, męczącego i bardzo, bardzo trudnego dnia - tym czym podana dłoń, dla pogrążającego się w otchłani człowieka. Konającego ze zmęczenia... Zwłaszcza, że miska tej zupy, została po prostu "włożona mi w ręce", gdy leżałam obolała, cierpiąca i totalnie zmęczona na karimacie.

To była chwila - ale i był to, pewnego rodzaju ziemski-raj....
Raj na ziemi, pod cudownymi drzewami, w kwieciu i zawiązkach owoców - pod pozostałością z czyjegoś sadu, przy maleńkiej alberdze, tuż przy zajeździe...
Raj, przygotowany specjalnie dla pielgrzymów i witający ich, cieniem...

sobota, 11 stycznia 2014

Opowieści zwykłej treści...

Szlak do Composteli obfituje w piękne i spokojne miejsca, krajobrazy zmysłowe, urocze i totalnie zielone, choć większość drogi... to czas burz, deszczu, prawdziwe gromy z jasnego nieba. Wierzcie mi. Pogoda zmienia się praktycznie z minuty na minutę, z godziny na godzinę. Ale... jak śpiewa Budka Suflera, na płycie - "Sen o dolinie...": ... po nocy, przychodzi dzień, a po burzy - spokój... nagle ptaki budzą mnie...
I tak codziennie... z tą różnicą, że zatrzymujesz się tam, gdzie (i kiedy) odczuwasz taką potrzebę. Patrzysz, zasłuchujesz się, pochłania cię to, co dzieje się dookoła, co dzieje się w tobie, słowa innych otaczają ciebie i ... twoje wewnętrzne życie - myśli, odczucia. Może nawet jakieś poczucia sensu i bezsensu - oraz bezsens rzeczywistości...

Niesamowite jest to, że idziesz z kimś lub obok niego i ... spontanicznie rodzi się wymiana, zdań - wrażeń, słów, myśli - zasłyszanych i przywłaszczonych "czyichś" wieści. I tego też... o czym chcesz zapomnieć, i myślenia o tym - co porzuciłeś czy zostawiłeś na tydzień, miesiąc czy rok - by tu, tutaj być. By zaistnieć w tym czasie, miejscu i stanie.

Compostela jest miejscem dobrym, dobrym na takie zresetowanie siebie. I na słuchanie innego człowieka. Bo najczęściej słuchamy tylko siebie, i "przepuszczamy" całą wiedzę o innych ludziach - tylko przez siebie. 
Wcale nie jesteśmy oryginalni.
Tak samo zagubieni, tak samo poszukujący.
Tacy sami.
Jakbyśmy byli "okiem rzeczywistości", mądrością całą, tylko w sobie, tylko zapatrzeni. Zbyt wiele praw uzurpujemy sobie, obiecujemy po sobie, mamy nadzieje... tracimy nadzieję. Wiarę. A potem - zwyczajnie - nie słuchamy tej drugiej osoby...

I właśnie tu, na tej drodze do POLA  SPADAJĄCYCH  GWIAZD odkrywamy "siebie-jako -kogoś- innego". Nowego. Odmienionego.
Takie opowieści są ze mną przez całą drogę. Nadal...
I w głowie mojej, są nadal... Oczywiście - jako cudne wspomnienie.

Minimum słów, maksimum "uważności" na siebie.