piątek, 7 lutego 2014

Nie zadowolicie się byle czym....

Każde słowo z ust naszego papieża - Franciszka, jest jak kruszec, który i zdobi, i utrwala oraz podkreśla piękno i prostotę. Jest elementem całościowej i wartościowej konstrukcji - człowieka na miarę tych czasów.

Nie byle co, nie błyskotki, nie tombak i fałszywki, nie świecące i ułudne blaskiem szkiełka. Atrakcyjne amulety i znaczniki posiadania, arogancji i cynicznego "mam" więcej, lepiej, przeżywam mocniej i... sam, sam chcę...

Ten włóczęga i wagabunda świata, ten ogień boży i pełen zapału i uśmiechu, taki właśnie Franciszek - nas, każdego chrześcijanina - rzuca ostro na kolana, na glebę, na ziemię uklepaną, swoją prostotą rozumienia, pokorą i oczywistością słów.


Wyprowadza prawdę i mądrość życiową "z cienia" współczesnego materialistycznego snu, z ciemności pozorów i fałszu. 
Każdemu - wykłada - tę samą filozofię: miłości, światła i nadziei. 
Mozołu i prawdy, sztukę oczywistości. Za każdym razem, prostoty i pokory...  
Nie zaś pustki i upuszczonej innym krwi, nie - tkwienia w miejscu, w smutku i nienawiści, w odwecie i bólu, w braku przebaczenia... 
W cieniu szafotów, pręgierzy, potępienia nie ma miejsca na człowieczy gest... jest za to niesłabnący potok ludzkiej krwi... upadku ideałów, przemocy w imię sprawiedliwości.

Uzasadnienia - prawne, sankcjonowane, wywalczone w sądach - ludzkie, poprawne społecznie. Uzasadnienia - ale li tylko, dla krzywdzenia teraz ale i w przeszłości, wciąż innych, kolejnych osób... "winnych".
Tak, wiemy to, znamy to - łatwiej jest domagać się krwi (i igrzysk), nagród (i kary), wideł w plecy, sznura na szyi, stosów i linczu... w poczucia mocy, jakie daje prawo, księga, zapis, potępiający winę wobec kogoś - albo zadośćuczynienie krzywd innych ludzi.


Czy cierpienie, zadanie go, forma - odwetu, zbrodni na wolności, z wymierzoną kara - dają nam, przynoszą jakąś ulgę. Czy też  zapada w nas, po takim działaniu, po nich błogi spokój???
Wątpię...
Nieludzkie? O, wprost przeciwnie, ludzkie...
I do tego - wciąż mało chrześcijańskie. Bez miłości, wybaczenia, podania sobie dłoni, uścisku przyjaźni, słowa: przepraszam, zawiniłem... proszę, wybacz mi, o prawdziwym dobru ale i cierpieniu, nie ma mowy. Bez spokoju zaś w sercu, nie działa żaden argument, nie wypełnia się żaden czyn do końca - jest miejsce tylko na karę, kolejną i kolejną, na pogrom i zwątpienie, na odwet, ból sycący... 

Budujemy w sobie mściwego kogoś (ale czy "człowieka"?) 
Każdy chciałby przebaczenia dla siebie, rozstrzygnięcia, darów i gloryfikacji. 
Dla siebie, byle nie dla innych. Niczego (nic...) dobrego dla innych... Miłość przebacza. 
Czy można - wreszcie - przebaczyć więcej niż przebaczył nam Ojciec, przebaczyć przybicie do krzyża tego, który nie zawinił nikomu, dał się -aż do końca??? Objawił tajemnice prostaczkom, a "mądrych" (mędrców w oczach ludzi, tych co "wiedzą lepiej") - z niczym odprawił???

Wielu chce odwetu na Kościele, ukorzenia się i ukarania "winnych". Ale i posypania głów popiołem, sami wysypaliby pudło popiołu, tonę-dwieście. Chcieliby pogromu ofiar - potępienia zbrodniarzy, krzywdzicieli, rozpasanych, tych "złych" i tych "innych", "nie nas".
Winy nie dostrzega się nigdy pomiędzy czy w sobie.

Ale tak, jak "wiara", jako abstrakt, konstrukt... nie istnieje sama w sobie, tak i miłość - uczucie żadne, bez relacji, bez dwojga, czy też większej liczby ludzi - też nie trwa, też - umiera. Ginie w bólu, samotności, w pustce - naprawdę...

Chcesz zadośćuczynienia dla zgorszonych, dla ofiar, dla niewinnych owieczek, dzieci... 
Dziel się więc dobrem i miłością, nie zaś osobistym gniewem, podsycanym nienawiścią i zawiścią.
Kiełkuje to, co masz w sercu.  Co dopuszczasz, by w nim było. By się rozwijało i umacniało...
A wygrywa - zawsze - ten wilk, którego masz w sobie, dopuszczasz, hodujesz - i - którego sam karmisz. To ta bestia, która ma w posiadaniu ciebie, a nie, którą wydaje ci się - że masz... 
Jesteście w sumie jakimś sobą, jedną osobą, wzajemnie się obserwując, chroniąc i warcząc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz