czwartek, 8 listopada 2018

Cud

Oczekując go, podtrzymujemy nadzieję...
Mocno wierzymy, że się okaże osiągalny, dostępny - wyczekany... W ogóle - że się stanie...
Na wszelki wypadek - wzmacniamy swą prośbę. Szukamy odpowiedniego świętego, orędownika, który wesprze i podtrzyma naszą prośbę, doda jeszcze mocy - lepiej zrozumie i przekaże tę potrzebę.
My sami nie rozumiemy tego - gdy się "nie dzieje", nie wydarza. Jesteśmy niemiło zaskoczeni. Zadajemy wtedy pytanie: dlaczego dla innych tak... czy Bóg jest komuś drugiemu przychylniejszy, łaskawszy... 
A może zwyczajnie, po ludzku sobie nie zasłużyłam na tę łaskę???

Cuda się dzieją, choć ich tak nie nazywamy, nie dostrzegamy często tego co istotne lub niepowtarzalne w życiu. Nie traktujemy jako dar... zdrowie, przyjaźń, rozwój, miłość osoby bliskiej... spokój czy wymarzona praca... uśmiech i radość dziecka. Pogoda - gdy jesteśmy w górach czy nad morzem. Powrót do sił po chorobie. Zrobione zakupy lub podany obiad - gdy leżymy w łóżku chorzy... gorąca herbata. Wszystko co z miłości, prosto z serca...

Dobro wraca ze zdwojoną mocą. Infekuje, w pozytywny sposób - kiełkuje jak listki rzeżuchy na wiosnę. Błyszczy jak kropla miodu na palcu. Dobro jest bezcenne, wspaniałe.

Bóg wysłuchuje modlitw i próśb jakie są zgodne z jego wolą. To chyba jest pierwszy warunek skuteczności. I konieczny. On ma pomysł na nas i na świat, na rzeczywistość jaka nas otacza. Choćbyśmy zagadali go, argumentami i jakąś racją pozostaje cierpliwie czekać. 

Druga rzecz, to przyjąć - co ma dla mnie. Nie to, czego ja bym pragnął, o co walczę czy martwię się - ale jego wola jest święta... Pewnie wie lepiej o co w tym wszystkim chodzi i jakie będą długofalowe skutki - jaka nauka wypłynie z jego dopustu. 

Jeśli nam się coś zdaje, to bądźmy pewni - że tylko nam się tak zdaje. Bo rzeczywistość, świat i gwiazdy nie krążą wokół nas... To nie o nas ta opowieść i ta walka, te zmagania. 

Jesteśmy tylko okruchem, prochem... jedną chwilką. Błyskiem ognika. Tylko przez moment zdajemy się być tu, i dalej odchodzimy. 

Szukając cudu, zdarzy się, że odkryjemy prawdziwych siebie, czasami zaskakujących - a czasem - mocno rozczarowujących.
  

wtorek, 5 czerwca 2018

Miłość braterska

Z czym kojarzy się nam miłość braterska??? Miłość skierowana do bliźniego, do niego a nie rodząca się tylko w nas i nas wypełniająca - dająca poznać się w działaniu, w relacji, rozmowie - poprzez pomoc, gest, wsparcie, a nie zniewagę czy żart, nie przez lekceważenie - i żachnięcie się, że wystarczę sobie sam i moje poczucie mocy!!!
Jakiego chce nas Jezus, jakim każe nam być - wobec innych - by przyniosło to owoc zmian w nas samych po czasie???

U podstaw wiary -ma być cnota, do niej ma dołączyć poznanie.

We wszystkim zanurzona zaś skromność i powściągliwość oraz wielkie pokłady cierpliwości...

Do innych, do siebie... do ograniczeń człowieczych. Ludzkich niedoskonałości.




Z pobożności naszej, jaka rodzi się z czasem w nas wynika to, co możemy odczuwać do współbrata - przyjaźń braterska, to że chcę być z innymi - nie boję się skrzywdzeń, i... otwieram się na inność drugiego człowieka. 

Mój lęk i obawy kotwiczę w Jezusie, w jego nauce... w Sercu, jakie wiele na siebie przyjęło, i na każdego z nas grzeszników - jak jesteśmy na Ziemi - otwarło swoją pełnię. 

I jeszcze więcej niż dostało - samo wycierpiało, 
ta Miłość, to Serce ogromne... to nasze Słowo - dało się przebić - bezbronne i pełne czystego dobra. 
A czego jesteśmy bezpośrednimi sprawcami. 


Nie wiem czy ktoś z was wie, czy jesteście tego świadomi w ogóle... że dla mnie i dla was, sam Jezus, dobrowolnie - "stał się  grzechem". Naszym grzechem bo nie swoim... On był "bez grzechu" jak jego matka i poczęty i urodzony i tak najprawdopodobniej żył...
Cierpiał... Był bity... Urągano mu i obrażano w niewoli i przed trybunałem, został skazany na mękę ciała i ducha - 
Był obolały, zlany krwią - sponiewierany, bity po twarzy i chłostany, kopany drewniakami i sandałami, pojony goryczą i żółcią - cierniem koronowany i przez wszystkich, przez bliskich jemu - odrzucony. 
Odrzucony też przez Boga, przez Ojca. Przez ten moment, po to by nas "unieść" w czasie i potem... każdego z nas.

Samotny na krzyżu... 
Umiera opuszczony przez cały świat...

By przynieść mi wyzwolenie... I tobie.  I innym nam.
I życie na wieki!!!


Komu bowiem ich brak, jest i ślepym - krótkowidzem i zapomniał o oczyszczeniu z dawnych swoich grzechów. 



Czy nie dla tego, nie dla Niego właśnie - powinnam żyć lepiej i inaczej, w braterskiej miłości i służbie dla drugiego człowieka, będąc choć ubogim narzędziem Jego... służką i przedłużeniem Jego posłannictwa. 

W pracy każdej, zajęciu, w modlitwie i słowie pisanym, w wierszu i malunku, czy rysunku - gotując, robiąc pranie, plewiąc ogród... robiąc przetwory.
I każdego dnia... polepszając jakość tego, co i jak robię. 
Jak się uczę i uczę innych ludzi - jak pracuję...
Jak zdobywam każdy dzień...


10 Dlatego bardziej jeszcze, bracia, starajcie się2 umocnić wasze powołanie i wybór! To bowiem czyniąc nie upadniecie nigdy. 

Wolności pragnę, jej chcę

Paradoksalnie więc brzmią pierwsze z cytowanych słów z listu św. Piotra - o tym jak posłuszeństwo a nie wolność i swoboda, dzikość i nieokiełznaność - budują prawdziwego i mocnego, pełnego dobra i wytrwałego w pracy, dążeniach i postępowaniu - człowieka... Jak posłuszeństwo miłości i prawdzie - buduje!  

22 Skoro już dusze swoje uświęciliście, będąc posłuszni prawdzie9 celem zdobycia nieobłudnej miłości bratniej, jedni drugich gorąco czystym sercem umiłujcie. 

I jeszcze to powołanie - zaproszenie do bycia miłym, dobrym i łagodnym - z jakim słowa te wiążą się w części początkowej rozdziału I - ale drugiego Piotrowego listu do nowopowstających gmin Chrześcijan na bliskim wschodzie... Jeszcze za życia większości apostołów, większości z dwunastu.

Jakie słowo Jezus nam zostawił? i jakie zasady zgodne z nauką: 
23 Jesteście bowiem ponownie do życia powołani nie z ginącego nasienia, ale z niezniszczalnego, dzięki słowu Boga, które jest żywe i trwa. 24 10 Każde bowiem ciało jak trawa, a cała jego chwała jak kwiat trawy: trawa uschła, a kwiat jej opadł, 25 słowo zaś Pana trwa na wieki. Właśnie to słowo ogłoszono wam jako Dobrą Nowinę. 
Jakiekolwiek przytoczymy - opierają się o stałość i wierność. Nie wolność. Zasady!

A ja niestety - chodzę i leżę, lub muszę - leżeć...
czynię to wszystko w smutku, w żałobie i w rozpaczy w stanach, jakich nie lubię tego odczuwać, być taką. Niestety - przy złamaniu nogi, z gipsem tak ciężko jest o swobodę, niezależność i wolność. 
Tę wolność jako nieposkromioną tendencję "do". Jako oswobodzenie, z jakim ptak otrzepuje się i wylatuje z gniazda...
W podejmowaniu decyzji, iw "iść-iu" w drogę przed siebie  
Wiecie co to we mnie budzi??? Dziś - czy tydzień temu o godzinie w jakiej złamałam nogę??? W myśleniu o tym co z wakacjami, relaksem i wypoczynkiem. Co z pracą???
Już po oburzeniu i buncie. Już jest to za mną. 
Są tu i teraz - we mnie - inne sprawy...
 
Dlatego radujcie się, choć teraz musicie doznać trochę smutku z powodu różnorodnych doświadczeń. Przez to wartość waszej wiary okaże się o wiele cenniejsza od zniszczalnego złota, które przecież próbuje się w ogniu, na sławę, chwałę i cześć przy objawieniu Jezusa Chrystusa3.

Ze wszech miar, radość!!!

wtorek, 29 maja 2018

Posłuszeństwo

W synostwie... w synostwie Jezusa...

Miłość ukrzyżowana, a ofiarowane za nas życie...

Odgadłam w czym dla mnie tkwi jej fenomen, czym jest - przecież każdy mógłby to robić... Człowiek postokroć, ale czy robi... Czy robi to każdego dnia, jak Chrystus codziennie na ołtarzu??? 
Wielu z nas próbuje zbliżyć się do tego działania, choć o krztynę - o krok... Robi cudowne rzeczy w swoim nikłym człowieczeństwie. Oddaje życie swe za kogoś innego - pracując na misjach, w bombardowanych szpitalach i palonych wioskach, grabionych szpitalach - ginie w bolesnym trudzie zmiany, ratuje w wypadkach i pożarze - innych, nie bacząc na własne zdrowie i bezpieczeństwo...
Jak podczas II wojny światowej - święty Maksymilian Maria Kolbe, i jak pisze św. Paweł - w liście do Efezjan - jeszcze za tego co kochany i bliski - łatwiej nam to zrobić, oddać swe życie, ale za wroga, za łotra...
Za łotra powieszonego obok, na krzyżu... Za niego też???

Też - odpowiada nam każdego dnia Jezus. Za ciebie, za mnie - i za niego, właśnie... Oddałem życie swoje, na krzyżu - w hańbie i bluzgach, cierpieniu niewinnej krwi i ciała...


Bo najtrudniej nam coś dać i ofiarować komuś, kogo nie znamy - czy my w ogóle znamy kogoś??? No, ale czasem tak. 
Kiedyś ją lubimy, kiedy indziej zaś - nie sympatyzujemy z nią lub z nim... 
Nie chodzi o nic spektakularnego - a o dar modlitwy, krew swoją przy zbiórce czy zapisanie się do banku dawców szpiku, czy deklaracja - oddanie organów ukochanej osoby... 

Może czas rozmowy, cierpliwej lub poświęcony na zakupy i czytanie jej książki - gazety...
Czy też wspólnego przebywania przy łóżku odchodzącej teściowej - od jakiej nie doznało się nawet krzty ciepła i uśmiechu, żadnego dobrego słowa - przez 25-30 lat małżeństwa...

Za tego - co mu jest nasza obecność i modlitwa niezbędna. Bo tak właśnie jest... Bo tylko my w tej chwili, nikt inny możemy z nią dotrzeć... do jego serca i pośredniczyć z nim/za nim/dla niego - w drodze do nieba...

Bo jego, jeszcze w tej kolejce - i na dobrej drodze, - nie ma...
 
W miłości i posłuszeństwie, w tym wypadku - w synostwie i ofiarowaniu Jezusa, nie ma niewolnictwa. Nie ma - choć ludzki strach i obawa były, przyszło je rozgonić - przemodlić, przeżyć - nie odrzucić...

Trzeba, aby ta miłość i jej skutek, i wreszcie jej źródło - stało się niewyczerpane. Święte i dobre... By stało się dla nas wybawieniem... To cud - wynikający z jednego tak, z dwóch momentów posłuszeństwa. Syna na krzyżu, i jego matki - gdy powiedziała Bogu: - Tak!

poniedziałek, 12 marca 2018

Między niebem a niebem

Zafascynowanie drugim człowiekiem, gdy tak sobie duma i szuka odpowiedzi, ucieczki, wariantu... zaciekawienie nim. 

Mam wtedy uśmiech na twarzy, spokojne i rozbawione zarazem oczy rybaka, który widzi jak ofiara rwie mu się na lince lub żyłce, jak walczy z sobą i z tym "nieuchronnym", z przeznaczeniem. Jak szuka - jak unika tego, co ją czeka. Losu, walki swojej, wyznaczonej mety - celu, może nawet odpowiedzialności - jakkolwiek zwał...

Ale nadal nie tracę zainteresowania i pasji, zaciekawienia mimo, że on/ona ocenia bliskość swej ucieczki - uniku. Nic bardziej błędnego. Nadal pozostaje w moim zasięgu, nawet jeśli nie dziś - jest i tak mnie przeznaczona... Dziecko, kobieta, rodzic, zdumiony i zaskoczony ojciec. Choć dziś ustąpiłam, odstąpiłam od egzekucji, ten czas spotkania znów nadejdzie...

Czy będzie to spokojne oczekiwanie???   
Ani ja nie odczuję spokoju, ani on/ona... Podniecenie na myśl o nieuchronnym. Przejęcie tym, co nas czeka. Kolejnym spotkaniem, kolejnym starciem... 

Czasem prawda zawisa pośrodku, jakieś słowo - niedokończone, niepotwierdzone. On myśli że ja nie wiem, ona - łudzi się, że się mylę i brnie w zaprzeczanie. Ja jednak czekam, bo coś mi mówi, że kolejny akt - odsłona tej sztuki, przed nami. I premiery już nie będzie, tylko małe wstawki i improwizacje, czasem lekka chałtura. 

Kiedy przychodzi burza, dzieli nas znów dystans. Lecz i on się zmniejsza. Dwa lodowce, białe góry naprzeciw siebie, a może... dwie małe kry, uderzające czasem systematycznie o swoje ciągłości - zarysy, pęknięcie, uszkadzanie się... Zbijamy słowa, argumenty. Toczymy wojnę jak to zwykle, w naturze swej, w ludzkiej naturze. 

Nowe życie

Mieć nowe życie w sobie, urodzić się na nowo...
Chyba fantazjujemy o tym, myśląc że człowiek jak gąsienica może przemienić się w pięknego motyla nocnego, czy innego - kolorowego, pełnego barw... Przemiana zewnętrzna, dostrzegalna "gołym okiem": z jaja złożonego przez królową matkę, potem z larwy w czerwia, i wreszcie - w pracowitą pszczołę. Czasem gdy myślimy o "nowym życiu" - chodzi nam o dotknięcie, o głębszą przemianę. Przemianę serca, jaka nie daje zewnętrznego śladu - blizny, obrazu w człowieku. No, może czasem odbija się w jego obliczu osoby - pełnym jasności, światła, uśmiechu, pogody ducha... Efekcie przemienienia, jak Jezus ukazujący się swoim trzem uczniom tylko przez chwilę w innej (swej) naturze, pełnej boskiego namaszczenia, wskazania - przed trudną drogą do Jerozolimy, w czasie nocy na Górze Tabor, na Górze Przemienienia.

Wydawałoby się, że czegoś nie mamy - że powinniśmy to otrzymać lub odzyskać. 
Życie, zdrowie, pełnosprawność czy też bliskich - może wzrok, powonienie, sprawność kończyn... To co tracimy, co jest przytępione...
  
Odzyskać wzrok, w taki sposób jak "niewidomy od urodzenia" jaki stanął przed Jezusem, wtedy gdy zawsze żyło się jakby w ciemnościach, to nie rzecz prosta, banalna...
To niejako przemienić się, umrzeć i narodzić powtórnie. Narodzić się "na nowo" i zacząć całkiem nowe życie: nowe znajomości, wzruszenia, kontakty, przeżycia i doświadczenia jakie nas czekają. To, co dopiero przed nami. Tak rozumiemy, jako żyjący. Jako ludzie... Zmiana kontekstu... Zmiana otoczenia i miejsca zamieszkania, pracy i jeśli to możliwe całego poprzedniego kontekstu naszego życia.

W rozwoju wewnętrznym, duchowym, chodzi o coś zupełnie innego, inną przemianę ale też większą gotowość na ryzyko, "pójście na całość", czasem też - zaryzykowanie wyrzucenia z kręgu, z  grupy, ze wspólnoty... Jest to faktycznie granicząca z szaleństwem i 100% pewnością odwaga, przyjęcie całości zmiany... Otworzenia się - poprzez zaufanie, ale i oddanie się w dobre ręce... 

To, że inni będą nas od tej chwili postrzegać również jako nowych, odmienionych... Zazdrościć lub też potępiać. Niekoniecznie kochać - przyjmować z radością i nadzieją, że też tak mogą i jest to "cenne w ich oczach". Może się pojawić w otoczeniu zawiść, zazdrość, oskarżenia, panika i strach, oburzenie... Obawa o odstępstwo, odrzucenie. 

Lecz o wiele więcej zmienia się w duszy tego człowieka "oświeconego". Zaznacza się jego rys, jego bogactwo i twardość charakteru, niepowtarzalna głębia. Bo jest...

piątek, 9 marca 2018

Czajniki

Boimy się deklaracji, że jesteśmy katolikami, kochamy Boga w człowieku. Że trzymamy się w życiu jego zasad i pouczeń, rozwijamy swoje wnętrze i nie tylko czytamy Słowo, ale żyjemy Słowem...
Nasze zasady - czy tylko to nas wyróżnia???


Okres Wielkiego Postu to czas gdzie wyobraźnia i marzenia powinny zostać uśpione - poczekać... A my, winniśmy raczej poczuć grunt jak samolot przy lądowaniu - zetknięciu się z ziemią. Obnażyć swe wątpliwości i obawy, bez epatowania słabości i bez hołdowania "światłocieniom". 

Czasem przychodzą na człowieka takie piątki, że więcej jest tematów duchowo -filozoficznych niż tylko psychologiczno - doradczych...

Dziś krótka rozmowa z naszym księdzem w szkole, Czesławem na temat tego jakie prezentujemy na zewnątrz oblicze, dała mi taki materiał do przemyśleń, ale i analizy - do obserwacji uczniów. Jeden drugiego się lęka, nie jest mu wygodnie i łatwo powiedzieć wierzę, wyznaję Dobro, Prawdę i Miłość... Bóg jest, spotkałem go i doświadczyłem w życiu. I nie tylko to... Ten problem i ta słabość, niedookreśloność, względność ma miejsce. Wśród nas, dorosłych, ten klimat przeważa. A i owszem... Nie znam już, nie znam z tej strony niektórych moich kolegów i koleżanek. 

Nastał bowiem inny czas. Czas próby, wypalania stali i innych kruszców - rudy, wytapiania metalu i niebezpiecznej zabawy żrącym ługiem - przy bieleniu czy farbowaniu płócien.

A wczoraj dopiero, zasygnalizowała problem "grania słodkiego idioty" w rozmowie, moja własna córka. Oto jaka jest reakcja przeciętnego studenta/studentki medycyny na jedzenie przez nią słodyczy: "to wy w poście możecie jeść słodycze?". Wow, cóż za głęboka i religijna myśl. Jakaż fantazja i na co jest ona w ogóle obliczona??? Na ironiczny śmiech??? Tylko z kogo tu wypada się śmiać. Zastanówmy się...

Tłum młodych ludzi - trzecioklasistów gimnazjum otacza mnie, czasem i dobre słowo się trafi, ale generalnie jest to prowokacja typu: "wybierzmy brzuchacza na nowego papieża" albo "napiszmy nową ewangelię" - lub podobne... Cieszę się raczej gdy jest to zawołanie: "Chcemy przedłużyć dzisiejszą dyskusję z księdzem".  Ale ja pod skórą czuję co innego: "(...)byleśmy nie poszli na sprawdzian z techniki (...)"

I nie pomaga tu sympatyczne: "ale pani ma fajny out-fit" - cokolwiek by mi to "dodawało", w ich oczach i powszednich spojrzeniach,  i jaką chwałę przynosiło jako ich mentorowi i nauczycielowi...

Bo ja, w cichości swej - a bezkompromisowości słowa, mowie twardej i codziennemu mojemu "tak za tak, nie za nie" - jednemu oddaję chwałę. Jednemu Imieniu!!!

Otwieranie oczu duszy i uszu serca

Niesamowicie zadziałały na mnie słowa św. Teofila, biskupa Antiochii do Autolika, odpowiedź na "dar błogosławieństwa" jakie przemienia nasze serca, a za sercem - doskonali jakość życia...

Zagrało to dziś we mnie, bo zajęcia z dziećmi i młodzieżą i słowa jakie miałam do nich kierować, znów do wielkiej grupy, napawały mnie obawą. Jak i czy zostanę dobrze zrozumiana, modliłam się o to już wczoraj i dziś jadąc na spotkanie - sala wypełniona, 
stojąc przed oczekującymi na wyświetlenie filmu i prelekcję - wstęp do "Cudownego chłopaka" (tak to muszę odmienić!), 
nadal drżałam i zamyśliłam się...

Muszę z serca, coś mówiło... muszę też trafić przez serce, nie przez umysł do serc. Otworzyć im oczy inaczej, otworzyć uszy i umysł, nie tylko trafić do intelektu. I jeszcze - położyć na więź z nauczycielem, z dorosłym. 
Podkreślić rolę nadziei i zmiany, nawet tej na którą trzeba dłużej poczekać... jakiej się nawet nie spodziewamy.

Potem ok. 20 minut mówiłam do nich, ogniskując też uwagę na treści slajdów... 


Rzadko się zdarza, ze ktoś podchodzi i dziękuje, choć bywało to po spotkaniach. 

Raz - moja próżność nawet została podkarmiona, połechtana - pani prosiła specjalnie bym prelekcję prowadziła ja, więc trochę mi dodała paliwa, dała wzmocnienie... Ale było też takie spotkanie, na jakim polonistka zeszła z widowni, zrugała mnie i obrażona powiedziała, że spodziewała się czegoś innego, zrobiłaby to inaczej... gdzie tematy, gdzie zagadnienia, i kompletnie nie wie już sama o czym ma z klasą porozmawiać po filmie "Ania z Zielonego Wzgórza".

Warto przygotować się na wiele, choć nie damy przecież rady być otwartymi na wszystko, coś nas dotknie i skaleczy, zrani, coś - wzmocni i doda wytrwałości i sił, zmusi do jeszcze większego wysiłku.

Ale ale... wracając do słów. Tu znalazłam odpowiedź - gdzie warto kierować słowo, jak otwierać ludzi. Motywację do wytrwałej pracy nad zmianą siebie i innych poprzez symboliczne i dosłowne "otwarcie oczu i uszu duszy i serca, drzwi do swego umysłu - do wnętrza". Dążenie do prawdy, a nie obiektywizmu. W tej kolejności! 

Oto słowa św. Teofila:
"Ci bowiem, którzy widzą oczyma ciała, dostrzegają to wszystko, co się dzieje w tym życiu ziemskim, i wykrywają różnice zachodzące między rzeczami; jak np. światło i ciemność, biel i czerń, piękno i brzydota, harmonia i nieład, proporcja i dysproporcja, nadmiar i niedobór. 
To samo należy powiedzieć o tym, co podpada pod słuch, a więc dźwięki, które są albo ostre i przykre, albo też przyjemne. 
Rzecz ma się podobnie z uszami serca i oczyma duszy, aby mogły słyszeć i widzieć Boga.
Boga widzą ci, którzy Go potrafią widzieć, to znaczy ci, co mają otwarte oczy duszy. Chociaż bowiem wszyscy mają oczy, u niektórych są one zaćmione i dlatego nie mogą zobaczyć światła słonecznego. 
Z tego jednak, że ślepi nie widzą, nie wynika, iż słońce nie świeci, lecz że oni są dotknięci ślepotą. Tak i ty masz zaćmione oczy swojej duszy z powodu grzechów i złych czynów twoich".
Piękne choć nie tak proste, i mogłabym dziś rzec, choć słowa i ich parafraza pochodzą z brewiarza sprzed dni kilku, to jak nic, dookreśliły mój dzisiejszy dzień!  

Warto pamiętać, wierzyć i ... wiedzieć...
Słowo i Mądrość leczy i ożywia.

poniedziałek, 22 stycznia 2018

Najwięcej ważą przecież słowa

Choć trudno je wypowiedzieć, choć staramy się nimi nie szafować to chyba najwięcej ważą właśnie te najmniejsze, najprostsze słowa. Zwłaszcza w tych dniach, gdy czekają na nie nasi dziadkowie i babcie, ludzie niosący w dłoniach ciężar pamięci i tradycji, skarby przeszłości, czasem też trudnych i niewygodnych spraw rodzinnych - to do nich dziś wnuki chętnie lub mniej chętnie - idą by odsiedzieć godzinkę lub dwie w towarzystwie... dinozaurów.

Bardzo często gdy rozmawiam z dziećmi, mówią o innym zapachu tych ludzi, o tym że ich mieszkanie czy dom, specyficznie wygląda... że czasem dziwnie z dziadkiem i babcią się mówi, bo jakby każdy ma swój temat... rzeczywistości dziejące się równolegle... 

I choć są tacy "staruszkowie" co to starają się młodym pokoleniom dotrzymać kroku, żwawi i zdrowi, podróżujący lub interesujący się nowymi technologiami, to albo jest to mało prawdziwe - mało autentyczne, albo to niewielka i mało przekonująca grupa... 
Inna??? Zaskakująca??? 
Budząca czasem grozę (jak bohaterowie filmu "Żar", pozbawiający witalności młodych), albo jak grana kiedyś przez Alinę Janowską - odizolowana w starym domu bohaterka filmu, którą denerwowało każde dziecko w ogrodzie... każdy dziki krzyk...

I dziś jeszcze mnóstwo starszych osób umiera samotnie, dziś też zaczyna się epoka w której są oni jakiegoś rodzaju ciężarem dla dzieci w czasie świąt i wyjazdów wakacyjnych - krewni organizują dyżury lub opiekę ale są i tacy, którzy pragną się znaleźć jak najdalej od "problemu", od "zadania".... 

Czy pamiętamy o tym, że to my jesteśmy - brzydko mówiąc - następni w kolejce, wtedy też słowa "dziękuję i przepraszam", oraz "kocham cię"... staną się i naszym narkotykiem, pokarmem. A zapewnienia: "tak, wpadnę dziś lub jutro jeszcze i posiedzę z tobą", "oczywiście że znajdę moment, poczytamy"... "zrobimy razem nie jedną krzyżówkę"; - to będą te słowa na jakie przyjdzie nam czekać. 

Nie życzeń "zdrowia i szczęścia" czy "długiego życia" starsze osoby pragną lecz nas - naszego bycia, obecności, zatrzymania się w biegu... proszą o czas. O jego okruchy...

Oddania im tego, co kiedyś ofiarowali i zainwestowali w nas. Cierpimy dziś strasznie na deficyt czasu i serca. Wszystkie pokolenia następujące po sobie mają ten sam problem.

Dziś my, te wszystkie najpiękniejsze słowa wyrzucamy z siebie jak wulkan lawę, przekrzykujemy się... licytujemy. Jak lawę... gorącą, parzącą, ale nie mogącą - paradoksalnie przecież - ogrzać nikogo...
 

poniedziałek, 15 stycznia 2018

Problemy wiary i niewiary

Nie dla każdego z nas te same rzeczy, te same sprawy stanowią wartość. Żeby nie wystraszyć, nie zaatakować, nie wzbudzać czyjegoś odrzucenia to właśnie inności trzeba się uczyć: przyjrzeć jej, znać ją lub rozpoznawać, nie deptać.... a uznać za wartość.

Już za tydzień czeka nas w Krakowie i Polsce symboliczny Tydzień modlitw o jedność chrześcijan, mimo różnic kultur i miejsc w jakich przychodzi nam żyć, przyjdzie nam już wkrótce oddawać się modlitwie, celebrować nabożeństwa. Mamy wspólne korzenie, cele, wspólne doświadczenia, choć codzienność pokazuje nam czasem tylko wspólne a częściej różne ich mianowniki...

Jesteśmy bliscy sobie, znaczeniowo i kulturowo, ale różnimy się w dalszej tradycji. 

Możemy się za to od siebie uczyć, obserwować, brać przykład lub dzięki temu, unikać błędów właśnie korzystając z bogatego doświadczenia. 

Chrześcijaństwo to przecież ponad 2000 lat kultury... a przed nami kolejne wieki. Zdajemy sobie sprawę w większości jakich błędów już nie popełniać, przepraszaliśmy za wiele, zbyt pochopnie podejmowane decyzje, wykluczenia... 

Czy trzeba większej ilości nieporozumień czy też słowo jedność ma nas zobowiązywać do stawiania wspólnych, dziecięcych kroków. Choć stara wiara, warto ją wciąż doskonalić i odmładzać, szukać w niej świeżości i budować na miłości, pokorze, cierpliwości w oparciu o tradycję i bogactwo wieków.


Chrześcijaństwo nie jest jedyną wielką religią, nie jedyną monoteistyczną. 

Okazywanie w postawie szacunku innym, wielkim religiom daje lepszy efekt niż stawianie zasad, przepisów prawa, doktryny, na pierwszym i niepodważalnym miejscu. 



"Nie bój się, wypłyń na głębię, trzymając się - teraz łodzi, i trwaj... pomimo wszystko, trwaj!!!" (Aneta do Ojca w Duchu - Rysia)
Nie ze strachu mamy wybierać a w wolności a przede wszystkim - i miłości, bo wiara to tylko część sukcesu.  Na świecie jest miejsce i dla podobieństw, i dla różnic. 

Tak właśnie zostaliśmy kiedyś stworzeni... Tego się więc i dziś - trzymajmy...  
  

Zmiana na zawsze

Jestem na kolejnej 50-siątce u znajomych, mężczyzna i co z tego, po jesiennej drodze szlakiem Jakuba... jeszcze nadal z uśmiechem na twarzy, w przeżywaniu, w zachwycie...
I znów padają dojrzałe słowa, słowa, że ta podróż zmienia, że przewartościowuje... człowiek zaczyna robić to, czego dotąd nie robił: pierwsza kawa, spowolnienie, czas na modlitwę i medytację, powitania i rozmowa, dla których tak szkoda było chwil bo zawsze się gdzieś biegło... bo praca, dom, dzieci...

Skąd ja to znam...
Jakby coś się nam w genach poprzestawiało, zmieniło... jakby białka wiązały się inaczej i struktury mózgu karmiły się innym pokarmem, wzrastając niespodziewanie i pięknie. Jakbyśmy wreszcie zaczęli przynosić owoc. Ten owoc...  

Ale to nie pierwsza osoba, już to widziałam... Bierze to większość z nas, ludzi. I sama mam jeszcze delikatne muśnięcia takie, jak jego dziś, choć pierwszy entuzjazm zdążył zblednąć na tle codzienności... ale znam ten uśmiech. To pragnienie realizacji pierwszych pomysłów, planów i zmiany. Włącznie z oddaleniem się od tego co tu, co teraz... ze zrezygnowaniem z większości obowiązków. Przeakcentowaniem tego, co ważne w życiu, co istotne i bez czego nie można a nawet - nie warto żyć!!!

Za nas życie "nie przeżyje się samo". 
Ono powinno być autentyczną aktywnością piękną i ubogacającą, i choć często brakuje nam sił - powinniśmy naprawdę zrezygnować z czegoś co jest małe, miałkie, niedoskonałe i podjąć się rzeczy o jakich od dawna marzyliśmy, myśleliśmy - odkładaliśmy je na jakieś "kiedyś". 

Bo może w nich tkwi sens, ten głębszy, człowieczy... Tu jest prawda, a ta reszta, ta codzienność - to nasza fikcja - właśnie.