... Tak bywać "sam na sam, z tobą... bo tylko ciebie mam....", to magiczne słowa Mirka Czyżykiewicza, pochodzą z jednej, z jego najkrótszych - i najlepszych poetyckich opowieści muzycznych, jego własny mądry tekst...
A ja w tym zamieszaniu i odczuciu, mam swój prywatny udział. I z dnia na dzień, mocniej odczuwam swoisty paradoks... teraz, w punkcie czasu i w przestrzeni - w jakiej się znajduję.
I powtarzam cicho swoją dewizę: "bywać sam na sam, z sobą... bo tylko siebie mam..."
Każdy za tym czymś, tęskni... tak od czasu do czasu...
Dzieci powoli z gniazda wyfruwają, Ania za miesiąc skończy 18 lat... Każda dziewczyna ma swoją rzeczywistość, własne życie - niezależne od nas - rodziców. A ja???
Ja, chyba zdrowe o tym myślenie. Prawda, że z czasem, zacząć myślenie o sobie, realizowaniu siebie czy swoich marzeń, jest strasznie, przerażająco, trudno czy nienaturalnie....
Ale to najzdrowsza sprawa i dobra rzecz: dobry czas - i decyzja - by nie utyskiwać o swej przeszłości i młodości innym, i nie "oskarżać ich". Nie obarczać ich jakąś tajemniczą winą... za swoje kłopoty, braki, tęsknoty... za niezrealizowane marzenia... za jakieś totalnie wielkie, magiczne kiedyś, plany - które trzeba było zmieniać, modyfikować, odrzucać - po drodze, przez życie...
Marzę o oddaleniu... i czasie dla siebie, w drodze, pełnej wysiłku, potu i łez... podróży - niekomfortowej, niewygodnej i różnej w doznania.
O byciu ze sobą i stanięciu ze sobą w prawdzie.
Może samotnie, ale nadal - z podniesioną głową...
Nie, nie ułudzie, jaka to boska i cudna jestem. Zresztą - żadne bajki czy legendy zmyślone - nie dadzą wam ani frajdy, ani nie przyniosą pożytku czy satysfakcji na długo... Ulecą, i odejdą z czasem - bo są ulotne, właśnie.
Bańki mydlane, i buble gum, i "opowieści dziwnej treści".
Moja droga do Santiago de Compostela szlakiem w Jakubowym Roku 2010 Górami błotem w deszczu ku Polu Spadających Gwiazd. Podobno w ich blasku dopływała do wybrzeży Iberii łódź z ciałem jednego z dwunastu apostołów, Jakuba Starszego. Podróż stała się moim osobistym Camino. Ludzie ból stóp Okaleczenia Kroki Słowa Plecak Pot Łzy Rozmowy Cudowne spotkanie Śpiew Nie zapomnę nigdy! Choć tylko 12 dni w drodze Z tego 7 spędzonych na szlaku, zmieniły całe moje życie Wywróciły je do góry dnem
poniedziałek, 17 lutego 2014
sobota, 8 lutego 2014
Gardener - czyli "Chyba jestem ogrodnikiem..."
Chyba już jestem ogrodnikiem swojego losu. A może nim wcale nie jestem??? Spawaczem dobra i zła - na leciuchnej ścieżce, która przebiega pomiędzy skarpą i urwiskiem. Z naciskiem na skarpę...
Odgradzanie się od innych, izolowanie się w drodze uważam za szkodliwe i nieprzydatne. Już kiedyś mówiłam o tym, że samotność częściej boli i przeszkadza, niż jest powodem do dumy. Niepokoi, niesie cierpienie - rodzi ułudę, mocne fantazje i domysły. Obawy i uprzedzenia. Odgania zdrowe i niosące wypoczynek sny, sprowadza na człowieka niepokój, strach i senność, a później - tylko koszmary.
Duma i samotność. Duma - a potem, uprzedzenie.
I... jesteś w stanie uwierzyć i zaufać jeszcze komuś... czemuś???
Nie, raczej nie. No to... Izolujesz się - i to mocno.
Czasem człowiek człowieka utrzymuje w tym stanie, manipuluje nim, często pokazuje: "masz tylko i wyłącznie mnie", "nikt ci nie pomoże"... "Ja jestem wszystkim, jestem jedyny", "nie masz już nikogo"...
Nikogo i nic ważnego w życiu... I dla nikogo nie jesteś ważny, ani istotny...
Wtedy to zależysz....
Jak moja siostra - cierpi i pragnie jednego, potem dwóch i trzech...
Krzywd, cierpień drugiego człowieka, zadaje ciosy, ból, rani... I wzrasta, gdy zdoła ugodzić celnie drugiego, trzeciego i każdą następną ofiarę.
Coraz bardziej sama, z jednym i tym samym strupem - z kłamcą przy boku... Wichrzycielem, złym...
Ale ogrodnik nigdy nie należy do nikogo.
Nie ulega innemu człowiekowi.
Sam o sobie stanowi, raczej gotów jest porzucić to co ma, oddać i pozostawić i bliskich i rodzinę, właśnie za cenę niezależności i wolności.
Nie wyznaje takich zasad jak otrzymać, dostać, zarobić, zdobyć - trwa...
Jest pracowity i wierny. Wciąż prosi o nową szansę...
Oddaje przysługę i na nagrodę nie czeka, nie spodziewa się jej. Nie je - bo da prawie wszystko innym, nie pije - bo świat roślin i przyroda, wokół, usycha. Trzeba dać pierwszeństwo tym, którzy bardziej potrzebują i mocniej cierpią...
Spawacz i ogrodnik pozostają zawsze w cieniu, na uboczu... Wiecznie - w drodze, czasem już tuż tuż, u celu, zawsze w pracy... Wykonuje zadanie czyli: "robi swoje...". Nie marudzi i nie dyskutuje, a jeśli już marudzi - to i tak nic nie powie (na głos)... Przemilczy.
Milczy i uśmiecha się do ludzi.
Uśmiecha się do siebie...
Lubi, gdy inni robią tak samo... ale zbyt ich kocha i szanuje, by zmusić. Prosi, przekonuje, grozi wreszcie... Napomina, długo - cierpliwie, potem -niechętnie odpuszcza i ... opuszcza....
Marzeniom???
Potrafi trwać wiecznie, jak trawa...
I czekać...
Wypalony do gruntu, zniszczony i zdeptany - wzrasta spokojnie.
Bo taki ma zwyczaj. Jego jest skomplikowany jego czas...
Wiesz co najbardziej boli spawacza licznych historii i ścieżek życia???
Konieczność opuszczenia i żegnania się powolnego - z marzeniami, z jakąś nadzieją, że zmiana przyjdzie - ale i zostanie. Że będzie trwała i mocna. Że jest "po co" wracać kolejny raz...
Wiara, że coś dobrego się w końcu wydarzy, stanie się kiedyś i jego udziałem...
To dobrze, bo ma udział częściej w klęskach, trudach i porażkach niż samej glorii i chwale...
Bo taki już los robotnika, to brak taryfy ulgowej, to spiekota lub przymrozek - i słaba płaca...
Odgradzanie się od innych, izolowanie się w drodze uważam za szkodliwe i nieprzydatne. Już kiedyś mówiłam o tym, że samotność częściej boli i przeszkadza, niż jest powodem do dumy. Niepokoi, niesie cierpienie - rodzi ułudę, mocne fantazje i domysły. Obawy i uprzedzenia. Odgania zdrowe i niosące wypoczynek sny, sprowadza na człowieka niepokój, strach i senność, a później - tylko koszmary.
Duma i samotność. Duma - a potem, uprzedzenie.
I... jesteś w stanie uwierzyć i zaufać jeszcze komuś... czemuś???
Nie, raczej nie. No to... Izolujesz się - i to mocno.
Czasem człowiek człowieka utrzymuje w tym stanie, manipuluje nim, często pokazuje: "masz tylko i wyłącznie mnie", "nikt ci nie pomoże"... "Ja jestem wszystkim, jestem jedyny", "nie masz już nikogo"...
Nikogo i nic ważnego w życiu... I dla nikogo nie jesteś ważny, ani istotny...
Wtedy to zależysz....
Jak moja siostra - cierpi i pragnie jednego, potem dwóch i trzech...
Krzywd, cierpień drugiego człowieka, zadaje ciosy, ból, rani... I wzrasta, gdy zdoła ugodzić celnie drugiego, trzeciego i każdą następną ofiarę.
Coraz bardziej sama, z jednym i tym samym strupem - z kłamcą przy boku... Wichrzycielem, złym...
Ale ogrodnik nigdy nie należy do nikogo.
Nie ulega innemu człowiekowi.
Sam o sobie stanowi, raczej gotów jest porzucić to co ma, oddać i pozostawić i bliskich i rodzinę, właśnie za cenę niezależności i wolności.
Nie wyznaje takich zasad jak otrzymać, dostać, zarobić, zdobyć - trwa...
Jest pracowity i wierny. Wciąż prosi o nową szansę...
Oddaje przysługę i na nagrodę nie czeka, nie spodziewa się jej. Nie je - bo da prawie wszystko innym, nie pije - bo świat roślin i przyroda, wokół, usycha. Trzeba dać pierwszeństwo tym, którzy bardziej potrzebują i mocniej cierpią...
Spawacz i ogrodnik pozostają zawsze w cieniu, na uboczu... Wiecznie - w drodze, czasem już tuż tuż, u celu, zawsze w pracy... Wykonuje zadanie czyli: "robi swoje...". Nie marudzi i nie dyskutuje, a jeśli już marudzi - to i tak nic nie powie (na głos)... Przemilczy.
Milczy i uśmiecha się do ludzi.
Uśmiecha się do siebie...
Lubi, gdy inni robią tak samo... ale zbyt ich kocha i szanuje, by zmusić. Prosi, przekonuje, grozi wreszcie... Napomina, długo - cierpliwie, potem -niechętnie odpuszcza i ... opuszcza....
Marzeniom???
Potrafi trwać wiecznie, jak trawa...
I czekać...
Wypalony do gruntu, zniszczony i zdeptany - wzrasta spokojnie.
Bo taki ma zwyczaj. Jego jest skomplikowany jego czas...
Wiesz co najbardziej boli spawacza licznych historii i ścieżek życia???
Konieczność opuszczenia i żegnania się powolnego - z marzeniami, z jakąś nadzieją, że zmiana przyjdzie - ale i zostanie. Że będzie trwała i mocna. Że jest "po co" wracać kolejny raz...
Wiara, że coś dobrego się w końcu wydarzy, stanie się kiedyś i jego udziałem...
To dobrze, bo ma udział częściej w klęskach, trudach i porażkach niż samej glorii i chwale...
Bo taki już los robotnika, to brak taryfy ulgowej, to spiekota lub przymrozek - i słaba płaca...
piątek, 7 lutego 2014
Steps&stamps
Idę i zostawiam po sobie ślady. Pozostawiam też znaki, znaczki i wspomnienia, podarki.... słowa, rozmowę i chwile z kimś spędzone. Kawałki pizzy zjedzonej razem przy stole, fragmenty listów i zapisanych kartek, słówka - jakich się uczyłam po drodze i notowałam, bo bez kilku choć - hiszpańskich słów, ciężko.
I - człowieki, mnóstwo "człowieków"...
Dobrych, uśmiechniętych, zatroskanych, biegnących i gnających przed siebie...
Do jakiegoś celu...
A ja mam czas - na rozmowę, na spotkanie "z człowiekami", na zatrzymanie się w tym gnaniu, tym pędzie, nieludzkim, zwierzęcym... Uśmiech, na który na co dzień, nie tracimy - niestety - naszych drogocennych, bezcennych: "czasu" i "sił".
Wolimy być groźni lub nieprzystępni.
Wolimy być nietykalni, niewrażliwi, nie do skaleczenia.
Twardzi - trwać. Jak pojedyncze skały. I jak wyspy, a na nich tylko porosty - dobrej gleby im brak...
Moi spotkani ludzie, moi - przez moment, oddani później sobie i ich czasowi i życiu...
I ja, rozprostowuję zmęczone łydki, stoję oparta o niewielki, graniczny murek - patrzę na krzewy boguwilii oraz różnobarwnych błękitnych, morskich i bladoliliowych hortensji, stoję - i świat stoi ze mną.
Cały ten świat... Cały mój, w moich dłoniach.
Niezapomniany, nie do zapomnienia....
I - człowieki, mnóstwo "człowieków"...
Dobrych, uśmiechniętych, zatroskanych, biegnących i gnających przed siebie...
Do jakiegoś celu...
A ja mam czas - na rozmowę, na spotkanie "z człowiekami", na zatrzymanie się w tym gnaniu, tym pędzie, nieludzkim, zwierzęcym... Uśmiech, na który na co dzień, nie tracimy - niestety - naszych drogocennych, bezcennych: "czasu" i "sił".
Wolimy być groźni lub nieprzystępni.
Wolimy być nietykalni, niewrażliwi, nie do skaleczenia.
Twardzi - trwać. Jak pojedyncze skały. I jak wyspy, a na nich tylko porosty - dobrej gleby im brak...
Moi spotkani ludzie, moi - przez moment, oddani później sobie i ich czasowi i życiu...
I ja, rozprostowuję zmęczone łydki, stoję oparta o niewielki, graniczny murek - patrzę na krzewy boguwilii oraz różnobarwnych błękitnych, morskich i bladoliliowych hortensji, stoję - i świat stoi ze mną.
Cały ten świat... Cały mój, w moich dłoniach.
Niezapomniany, nie do zapomnienia....
Life&journey
Kiedy pomyślę o Camino, wracam tam...
Jestem tam. Stoję na tej drodze, lub leżę w cieniu drzewa, udręczona słońcem i dziwnymi, chorymi myślami. To nie sny o potędze...
To sny i marzenia "o byciu", o inne jakości bycia i innych okolicznościach przyrody.
Z Camino - nie schodzi się...
Nie wraca się.
Nigdzie się nie jest, bo jest się - "wszędzie". W głowie, ma się już to wszędzie to "everywhere" and "nowhere" jednocześnie....
Powrót do domu to zawłaszczenie i zabranie drogi ze sobą, tej drogi - tak, jak każdej innej. Ze sobą, w sobie i dla siebie - na całe, dalsze życie...
Bo tam (w Hiszpanii) zostawia się serce i tam się trwa, wrasta.... wzrasta, kiełkuje się, rodzi się człowiek na nowo i w sobie - tę drogę zaczyna się też powoli czuć całym sobą, każdej minuty i godziny bardziej, i bardziej....
Bo jej się nie zaczyna ot tak, nagle, w punkcie A czy B - czy "z przypadku" czy "z kopa"...
Majestatyczna droga, wszechogarniająca podróż życia...
Wiem już dziś dlaczego nie potrafiłam tego oddać w rozmowie, zawrzeć odpowiedzi w kilku słowach, doprecyzować - gdy ktoś mnie pytał "co" i "po co", "co to daje" lub "czy jest fajnie". Co to za pytania, co to znaczy, skoro dajesz mi 2-3 minuty na odpowiedź a spieszysz (się) gdzieś dalej...
Co ci da ta moja odpowiedź, ta moja filozofia... ani przez moment nie jesteśmy bliżej i nie będziemy bliżej siebie.
Proszę więc, pytaj....
Tam się nie bywa, tam się (nadal, wciąż, ciągle) jest i koniec - i taki jest koniec jej, jak czas pozwala. Strzeże się go, jak skarbu, szuka - jak drogocennego stanu bycia "z", jak perły nad perłami, niczym powiewu i oddechu się jej szuka - szuka się drogi w sobie, nie na zewnątrz, nie poza czy w innych ludziach, ich wskazówkach...
Proszę wiec, pytaj mnie o wszystkie te chwile, pytaj...
Bo to Camino daje w siebie zajrzeć, daje możliwość zrobienia "wglądu", ale nie - wycofania się czy ucieczki. Kto wdepnie w życie, jest w nim, jest w nie... uwikłany....
I tak codziennie, i do końca... swojego dnia i swojej nocy. Pewnie bardziej - nocy!!!!
Do finiszu swego albo - jej celu, mojej drogi, tej - do Camino de Compostela.... do Spadających Gwiazd na Pustym, Wielkim kończącym ją Polu....
Jestem tam. Stoję na tej drodze, lub leżę w cieniu drzewa, udręczona słońcem i dziwnymi, chorymi myślami. To nie sny o potędze...
To sny i marzenia "o byciu", o inne jakości bycia i innych okolicznościach przyrody.
Z Camino - nie schodzi się...
Nie wraca się.
Nigdzie się nie jest, bo jest się - "wszędzie". W głowie, ma się już to wszędzie to "everywhere" and "nowhere" jednocześnie....
Powrót do domu to zawłaszczenie i zabranie drogi ze sobą, tej drogi - tak, jak każdej innej. Ze sobą, w sobie i dla siebie - na całe, dalsze życie...
Bo tam (w Hiszpanii) zostawia się serce i tam się trwa, wrasta.... wzrasta, kiełkuje się, rodzi się człowiek na nowo i w sobie - tę drogę zaczyna się też powoli czuć całym sobą, każdej minuty i godziny bardziej, i bardziej....
Bo jej się nie zaczyna ot tak, nagle, w punkcie A czy B - czy "z przypadku" czy "z kopa"...
Majestatyczna droga, wszechogarniająca podróż życia...
Wiem już dziś dlaczego nie potrafiłam tego oddać w rozmowie, zawrzeć odpowiedzi w kilku słowach, doprecyzować - gdy ktoś mnie pytał "co" i "po co", "co to daje" lub "czy jest fajnie". Co to za pytania, co to znaczy, skoro dajesz mi 2-3 minuty na odpowiedź a spieszysz (się) gdzieś dalej...
Co ci da ta moja odpowiedź, ta moja filozofia... ani przez moment nie jesteśmy bliżej i nie będziemy bliżej siebie.
Proszę więc, pytaj....
Tam się nie bywa, tam się (nadal, wciąż, ciągle) jest i koniec - i taki jest koniec jej, jak czas pozwala. Strzeże się go, jak skarbu, szuka - jak drogocennego stanu bycia "z", jak perły nad perłami, niczym powiewu i oddechu się jej szuka - szuka się drogi w sobie, nie na zewnątrz, nie poza czy w innych ludziach, ich wskazówkach...
Proszę wiec, pytaj mnie o wszystkie te chwile, pytaj...
Bo to Camino daje w siebie zajrzeć, daje możliwość zrobienia "wglądu", ale nie - wycofania się czy ucieczki. Kto wdepnie w życie, jest w nim, jest w nie... uwikłany....
I tak codziennie, i do końca... swojego dnia i swojej nocy. Pewnie bardziej - nocy!!!!
Do finiszu swego albo - jej celu, mojej drogi, tej - do Camino de Compostela.... do Spadających Gwiazd na Pustym, Wielkim kończącym ją Polu....
Nie zadowolicie się byle czym....
Każde słowo z ust naszego papieża - Franciszka, jest jak kruszec, który i zdobi, i utrwala oraz podkreśla piękno i prostotę. Jest elementem całościowej i wartościowej konstrukcji - człowieka na miarę tych czasów.
Nie byle co, nie błyskotki, nie tombak i fałszywki, nie świecące i ułudne blaskiem szkiełka. Atrakcyjne amulety i znaczniki posiadania, arogancji i cynicznego "mam" więcej, lepiej, przeżywam mocniej i... sam, sam chcę...
Ten włóczęga i wagabunda świata, ten ogień boży i pełen zapału i uśmiechu, taki właśnie Franciszek - nas, każdego chrześcijanina - rzuca ostro na kolana, na glebę, na ziemię uklepaną, swoją prostotą rozumienia, pokorą i oczywistością słów.
Wyprowadza prawdę i mądrość życiową "z cienia" współczesnego materialistycznego snu, z ciemności pozorów i fałszu.
Każdemu - wykłada - tę samą filozofię: miłości, światła i nadziei.
Mozołu i prawdy, sztukę oczywistości. Za każdym razem, prostoty i pokory...
Nie zaś pustki i upuszczonej innym krwi, nie - tkwienia w miejscu, w smutku i nienawiści, w odwecie i bólu, w braku przebaczenia...
W cieniu szafotów, pręgierzy, potępienia nie ma miejsca na człowieczy gest... jest za to niesłabnący potok ludzkiej krwi... upadku ideałów, przemocy w imię sprawiedliwości.
Uzasadnienia - prawne, sankcjonowane, wywalczone w sądach - ludzkie, poprawne społecznie. Uzasadnienia - ale li tylko, dla krzywdzenia teraz ale i w przeszłości, wciąż innych, kolejnych osób... "winnych".
Tak, wiemy to, znamy to - łatwiej jest domagać się krwi (i igrzysk), nagród (i kary), wideł w plecy, sznura na szyi, stosów i linczu... w poczucia mocy, jakie daje prawo, księga, zapis, potępiający winę wobec kogoś - albo zadośćuczynienie krzywd innych ludzi.
Czy cierpienie, zadanie go, forma - odwetu, zbrodni na wolności, z wymierzoną kara - dają nam, przynoszą jakąś ulgę. Czy też zapada w nas, po takim działaniu, po nich błogi spokój???
Wątpię...
Nieludzkie? O, wprost przeciwnie, ludzkie...
I do tego - wciąż mało chrześcijańskie. Bez miłości, wybaczenia, podania sobie dłoni, uścisku przyjaźni, słowa: przepraszam, zawiniłem... proszę, wybacz mi, o prawdziwym dobru ale i cierpieniu, nie ma mowy. Bez spokoju zaś w sercu, nie działa żaden argument, nie wypełnia się żaden czyn do końca - jest miejsce tylko na karę, kolejną i kolejną, na pogrom i zwątpienie, na odwet, ból sycący...
Budujemy w sobie mściwego kogoś (ale czy "człowieka"?)
Każdy chciałby przebaczenia dla siebie, rozstrzygnięcia, darów i gloryfikacji.
Dla siebie, byle nie dla innych. Niczego (nic...) dobrego dla innych... Miłość przebacza.
Czy można - wreszcie - przebaczyć więcej niż przebaczył nam Ojciec, przebaczyć przybicie do krzyża tego, który nie zawinił nikomu, dał się -aż do końca??? Objawił tajemnice prostaczkom, a "mądrych" (mędrców w oczach ludzi, tych co "wiedzą lepiej") - z niczym odprawił???
Wielu chce odwetu na Kościele, ukorzenia się i ukarania "winnych". Ale i posypania głów popiołem, sami wysypaliby pudło popiołu, tonę-dwieście. Chcieliby pogromu ofiar - potępienia zbrodniarzy, krzywdzicieli, rozpasanych, tych "złych" i tych "innych", "nie nas".
Winy nie dostrzega się nigdy pomiędzy czy w sobie.
Ale tak, jak "wiara", jako abstrakt, konstrukt... nie istnieje sama w sobie, tak i miłość - uczucie żadne, bez relacji, bez dwojga, czy też większej liczby ludzi - też nie trwa, też - umiera. Ginie w bólu, samotności, w pustce - naprawdę...
Chcesz zadośćuczynienia dla zgorszonych, dla ofiar, dla niewinnych owieczek, dzieci...
Dziel się więc dobrem i miłością, nie zaś osobistym gniewem, podsycanym nienawiścią i zawiścią.
Kiełkuje to, co masz w sercu. Co dopuszczasz, by w nim było. By się rozwijało i umacniało...
A wygrywa - zawsze - ten wilk, którego masz w sobie, dopuszczasz, hodujesz - i - którego sam karmisz. To ta bestia, która ma w posiadaniu ciebie, a nie, którą wydaje ci się - że masz...
Jesteście w sumie jakimś sobą, jedną osobą, wzajemnie się obserwując, chroniąc i warcząc.
Nie byle co, nie błyskotki, nie tombak i fałszywki, nie świecące i ułudne blaskiem szkiełka. Atrakcyjne amulety i znaczniki posiadania, arogancji i cynicznego "mam" więcej, lepiej, przeżywam mocniej i... sam, sam chcę...
Ten włóczęga i wagabunda świata, ten ogień boży i pełen zapału i uśmiechu, taki właśnie Franciszek - nas, każdego chrześcijanina - rzuca ostro na kolana, na glebę, na ziemię uklepaną, swoją prostotą rozumienia, pokorą i oczywistością słów.
Wyprowadza prawdę i mądrość życiową "z cienia" współczesnego materialistycznego snu, z ciemności pozorów i fałszu.
Każdemu - wykłada - tę samą filozofię: miłości, światła i nadziei.
Mozołu i prawdy, sztukę oczywistości. Za każdym razem, prostoty i pokory...
Nie zaś pustki i upuszczonej innym krwi, nie - tkwienia w miejscu, w smutku i nienawiści, w odwecie i bólu, w braku przebaczenia...
W cieniu szafotów, pręgierzy, potępienia nie ma miejsca na człowieczy gest... jest za to niesłabnący potok ludzkiej krwi... upadku ideałów, przemocy w imię sprawiedliwości.
Uzasadnienia - prawne, sankcjonowane, wywalczone w sądach - ludzkie, poprawne społecznie. Uzasadnienia - ale li tylko, dla krzywdzenia teraz ale i w przeszłości, wciąż innych, kolejnych osób... "winnych".
Tak, wiemy to, znamy to - łatwiej jest domagać się krwi (i igrzysk), nagród (i kary), wideł w plecy, sznura na szyi, stosów i linczu... w poczucia mocy, jakie daje prawo, księga, zapis, potępiający winę wobec kogoś - albo zadośćuczynienie krzywd innych ludzi.
Czy cierpienie, zadanie go, forma - odwetu, zbrodni na wolności, z wymierzoną kara - dają nam, przynoszą jakąś ulgę. Czy też zapada w nas, po takim działaniu, po nich błogi spokój???
Wątpię...
Nieludzkie? O, wprost przeciwnie, ludzkie...
I do tego - wciąż mało chrześcijańskie. Bez miłości, wybaczenia, podania sobie dłoni, uścisku przyjaźni, słowa: przepraszam, zawiniłem... proszę, wybacz mi, o prawdziwym dobru ale i cierpieniu, nie ma mowy. Bez spokoju zaś w sercu, nie działa żaden argument, nie wypełnia się żaden czyn do końca - jest miejsce tylko na karę, kolejną i kolejną, na pogrom i zwątpienie, na odwet, ból sycący...
Budujemy w sobie mściwego kogoś (ale czy "człowieka"?)
Każdy chciałby przebaczenia dla siebie, rozstrzygnięcia, darów i gloryfikacji.
Dla siebie, byle nie dla innych. Niczego (nic...) dobrego dla innych... Miłość przebacza.
Czy można - wreszcie - przebaczyć więcej niż przebaczył nam Ojciec, przebaczyć przybicie do krzyża tego, który nie zawinił nikomu, dał się -aż do końca??? Objawił tajemnice prostaczkom, a "mądrych" (mędrców w oczach ludzi, tych co "wiedzą lepiej") - z niczym odprawił???
Wielu chce odwetu na Kościele, ukorzenia się i ukarania "winnych". Ale i posypania głów popiołem, sami wysypaliby pudło popiołu, tonę-dwieście. Chcieliby pogromu ofiar - potępienia zbrodniarzy, krzywdzicieli, rozpasanych, tych "złych" i tych "innych", "nie nas".
Winy nie dostrzega się nigdy pomiędzy czy w sobie.
Ale tak, jak "wiara", jako abstrakt, konstrukt... nie istnieje sama w sobie, tak i miłość - uczucie żadne, bez relacji, bez dwojga, czy też większej liczby ludzi - też nie trwa, też - umiera. Ginie w bólu, samotności, w pustce - naprawdę...
Chcesz zadośćuczynienia dla zgorszonych, dla ofiar, dla niewinnych owieczek, dzieci...
Dziel się więc dobrem i miłością, nie zaś osobistym gniewem, podsycanym nienawiścią i zawiścią.
Kiełkuje to, co masz w sercu. Co dopuszczasz, by w nim było. By się rozwijało i umacniało...
A wygrywa - zawsze - ten wilk, którego masz w sobie, dopuszczasz, hodujesz - i - którego sam karmisz. To ta bestia, która ma w posiadaniu ciebie, a nie, którą wydaje ci się - że masz...
Jesteście w sumie jakimś sobą, jedną osobą, wzajemnie się obserwując, chroniąc i warcząc.
Subskrybuj:
Posty (Atom)