piątek, 30 października 2015

Pożegnanie

Pożegnanie nigdy nie bywa ostatnie. Po ostatnim, przychodzi czas na kolejne... potem już nie możemy się doliczyć ile ich było. 
Żegnamy naszą pierwszą miłość, żegnamy się z marzeniami... odchodzi w niepamięć nasz "pierwszy raz", nasze miejsce urodzenia - a potem pracy i związane z nimi osoby. Nawet przyjaciół żegnamy, bo bywa, że porzucają nas czy zdradzają w trudnych sytuacjach.

Droga przez życie w efekcie zawsze jest dla nas nowa i samotna, nawet gdy ktoś dopinguje i towarzyszy w niewielkiej odległości. W oddaleniu kibicuje lub tylko patrzy z boku.
Trzy dni temu żegnałam ojca. Odszedł, ale moje pogodzenie się z tą spokojną śmiercią nastąpiło już wiele lat temu, świadomość i akceptacja tego faktu już dawno była moim udziałem. Pamiętam do dziś ten moment, tę chwilę, tę podróż - w której byłam. Tam moja zgoda i zrozumienie powoli dopełniało całości. Nie w ostatnim tygodniu. Wiele też innych śmierci wraca tak do mnie, mniej zawinionych, bardziej niespodziewanych... zaskakujących i zmieniających wiele.

Ludzie wpływają jedni na drugich, pamiętam moment śmierci teścia, tuż przed świętami Wielkiejnocy, i ten czas gdy po latach - a kilka tygodni wcześniej trafiła w moje ręce książka o afirmowaniu życia, o zgodzie na to co jest i jak jest, o akceptacji człowieka z jego wadami, słabościami i nałogami... bardzo mi pomogła, choć nie zdążyłam porozmawiać z ojcem mojego męża o tym. W moim ojcu zobaczyłam jakiś czas temu, bo chciałam w nim taką perspektywę zobaczyć - twarz i miłość Boga, oddanie, siłę i ochronę, determinację - moc, to co było kiedyś już, odeszło i było przeszłością, ale co z tego... chciałam go takim pamiętać i oglądać. By kochało mi się go łatwiej. Będę takiego go pamiętać...

Czasami trzeba w sobie zrobić coś takiego, poszukać siły innego rodzaju, nie kopać się z rzeczywistością jak z kobyłą. Pozwolić jej się zaskoczyć a równocześnie mieć ratunkowy jej ogląd, obraz, taki - z którym nie dyskutując - da się żyć.    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz