sobota, 2 października 2021

Strumienie miłosierdzia i zdroje łaski

Kolejny październik ze strumieniami...

przeprosiłam się i jestem tu, jestem tak blisko że nie wyobrażałam sobie takiej bliskości... krótko, blisko niemiłosiernie miłosierdzia, jak to się stało, że mnie tak dopuściłeś - pamiętam te momenty i pamiętam smak ciastka, drożdżówki, nie tak drogiej dla mnie - kupił mi ją Maciek, ale od razu - oddałam mu 10 zł gotówki za kawę i za nią - tej ze śliwką - która sypała mi się po białej sukience, i to słońce jakie mnie grzało w sobotę - w naszą rocznicę i nasze święto... wspólne i w jego urodziny. Dziś jestem tu, blisko, jeszcze bliżej - Bóg kieruje moimi krokami, i wchodzę nagle do kaplicy, a  tu Jakub patrzy na mnie z piedestału, w ręku pasterki kij, ja poniżej, w spokojnym spojrzeniu, ale pełnym zachwytu i tęsknoty za szlakiem... On mówi, nie bój się owieczko - jesteś na szlaku, szlaku życia - ze mną... 

nie niosę cię. 

TY życie swe nieś... 

siedzisz bezpiecznie na barkach Jezusa... Kołysze tobą... idąc, niosąc cię...




Czwartkowa noc - La Coruna


...odchodzę... idę w górę, nieskończenie kocham, i staję na schodach... w Sanktuarium Jana Pawła II, obok tylko - Miłosierdzia Bożego,  

a tu Tadzio idzie, ciężko, po schodach, i słowa padają - o dniu dzisiejszym i mojej z Jezusem relacji, o tym jak bardzo jestem i potrzebuję postawy Bartymeusza, jak muszę bardzo stracić wzrok, by go w Jezusie - zyskać...

migowa wymiana

zawraca, nie wiem dlaczego - i trzy minuty on, Tadzio w wieku ponad 70-lat wraca do mnie, pozostawionej w milczeniu, w słowie, z papierowym kubkiem, kolejnym, pysznej kawy z baru, z restauracyjki w budynku tuż przy Sanktuarium JP2, tak czystej energii, esencji miłości... Wypijam, jestem wdzięczna, dziękuję i dłonią i wzrokiem... chcę bardziej... bo przed nami jeszcze msza, jeszcze 2 godziny pracy, uwielbiania i modlenia się słowem i dźwiękiem,

ta msza to już poezja, bo Jezus tak wszystko wypełnia i podnosi, umacnia... że nawet zbliżającej się mammografii się nie boję 

a potem koniec, chcę szybko stąd - zniknąć. I Bóg jest we mnie... 

ja biegnę schodami, z góry biegnie moja mama... po innej mszy i modlitwach, to przypadek. Całe życie jest przypadków zbiorem. Totalnym...

I naszą rocznicę jedziemy w słońcu i cieple jeszcze, obiadem świętować, uszanować, raczyć się jak kiedyś... blisko 28 lat temu - nasz dzień, Janusza i mój, bo to wspólne nasze 28 lat. Kończymy obie, z mamą ten wieczór, pigwówką domową, tak cierpką słońcem i cytryną, słodyczą podkreśloną, smakiem złota z Dziekanowic i z Michałowic, od Pawła, zlanym w słoneczny, jeden gąsiorek.  

Dopiero za miesiąc, dowiem się - że mama biegnąc po schodach, idąc w moją stronę, tu w sanktuarium, - straciła kamień nerkowy, jej nerka przestała ją wtedy boleć. Kamień pękł. Usłyszała to, poczuła od tego dnia ulgę przy oddawaniu moczu.

Zapanowała znów błoga równowaga w ciele, w organizmie. 

Nowe przyszło.... Odczuwanie nowe siebie i swojego ciała. Kolejny zegar się poruszył...

Dziś - nic nie wiedziała jeszcze o tym

nie czuła tego... Bo to tylko takie "przed-odczucie" jej było. 

A nasza taka, odczuwana miłość i bliskość. Mniej gości niż na weselu. 

Ale czy mniejsze święto. 

a  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz